"Do serca przytul psa, weź na kolana kota. Weź lupę - popatrz pchła! Daj spokój, pchła to też istota. Za oknem zasadź bluszcz. Niech się gadzina wije. A kiedy ciemno już i wszyscy śpią. I matka śpi, ojciec śpi, babcia śpi, córka śpi, żona śpi. Zapylaj georginie..."
Dawno temu tak śpiewał bard weteran polskich scen kabaretowych Jan
Kaczmarek, głównie kojarzony z (jak byśmy dziś powiedzieli) formacją Elita. I być może przesłanie
oryginalne tej jakże melodyjnej pieśni było zgoła inne, niż je dziś tu
chcę przedstawić, ale taka jest moja koncepcja, tak ja to widzę... że
tak pojadę innym klasykiem. Po krótkiej acz wnikliwej analizie organoleptycznej doszedłem do niepokojącego wniosku - dziś bowiem ze świecą szukać pozytywnych treści w przestrzeni medialnej jaka nas otacza. I nie jest tak do końca, że jest to związane jedynie z naszym wrodzonym narodowym narzekactwem, bo zjawisko braku pozytywnych treści jest zauważalnie globalne. Braki mamy w telewizji, braki mamy w Internecie, który dla młodszych pokoleń bywa jedynym oknem na świat, braki są i w gazetach - choć tu trzeba przyznać, że zdarzają się czasami rodzynki, ale to raczej w tygodnikach czy dziennikach, nie w prasie codziennej. Sensacja goni sensację, a im bardziej katastroficzna, im bardziej opisująca ludzkie (i nie tylko ludzkie) nieszczęścia, tym bardziej krzyczy do nas. Z nagłówków, z linków, z pasków. Zalewa nas wiedza nie do końca potrzebna: krokodyl zjadł w Miami turystę, Zenon B. z Gaci Małych zabił teściową młotkiem, bo mu bez przerwy gderała nad głową podczas niedzielnego obiadu, w Hongkongu ponad 100 osób zginęło w pożarze, zdechł lew w ZOO w RPA. Owszem, znam pasjonatów dla których pewnie coś w tych newsach będzie ciekawe, warte zgłębienia tematu, zajrzenia za kulisy. Z racji zawodu, zainteresowań czy z innych powodów. Dla większości jest to jednak tylko taki medialny klikbajt, pozornie jednym uchem wleci drugim wyleci - odhaczone. A za chwilę przecież kolejna porcja sensacyjnych wieści. Jak nie z radia to z ekranu telewizora, jak nie z gazety zakamuflowanej w kibelku to z monitora komputera. Albo zawibruje nam telefon i już oto wiemy, że we Francji na autostradzie doszło do wypadku. Ciul z tym, że nigdy nie byliśmy we Francji, ba, nawet nigdy nie wyjechaliśmy z naszego kraju i nigdy nie jechaliśmy autostradą bo nie mamy ani prawa jazdy, ani samochodu. Za to wiemy, że pod Lyonem był wypadek (czy Lion to ten batonik?), choć bezpośrednio to co usłyszeliśmy nie ma na nas teoretycznie żadnego wpływu. Rok czy dwa, a może i trzy lata temu pisałem o tym, że narzekanie (nasz narodowy sport) zgodnie z badaniami naukowców skraca realnie nasze życie wpływając negatywnie na nasze zdrowie. I że równie niebezpieczne od samego narzekania jest słuchanie go, bo jest zaraźliwe niczym covid i niszczy nam mózg. Wiadomo, że badania poszły dalej i objęły również swoim zakresem kwestię słuchania i czytania negatywnych informacji o wydarzeniach w kraju i na świecie i jak się okazuje są one równie, jeśli nie bardziej szkodliwe od słuchania twarzą w twarz narzekacza w naszym najbliższym otoczeniu. Bo taką narzekającą jednostkę łatwo wyeliminować z naszego życia zamykając przed nią drzwi i uszy. No chyba, że to teściowa, która mieszka z nami, ale tu patrz przykład Zenona B. A świat medialny jest jak fale radiowe. Otacza nas i nie da się po prostu trzasnąć drzwiami i pozostać w całkowitej ciszy. To znaczy da się, ale to bardzo skrajne rozwiązania typu rzuć wszystko jedź w Bieszczady (ale i tam coraz trudniej o samotność, bo wi-fi jest jak katolicki bóg czyli wszędzie), albo zamknięcie w psychiatryku z całkowitym brakiem dostępu do świata zewnętrznego. Czyli możliwe, ale niezwykle drastyczne i trudne. Czy we współczesnym świecie nie ma już dobrych i pozytywnych informacji? Pewnie, że są, ale po pierwsze publikuje się ich niewiele, bo nie mają takiej klikalności jak te złe, no i nie mają takiej klikalności, bo publikuje się ich niewiele, czyli kółko zamknięte. Poza tym pozytywne wieści nie wzbudzają w nas takich różnych emocji, nie ma pod nimi zażartych dyskusji podbijających tak pożądaną oglądalność i przyciągających w ten sposób reklamodawców. Do tego nie oszukujmy się, tytuł newsa "uwiódł, zabił i zjadł" jest sporo bardziej chwytliwy i zatrzymujący, niż tytuł "zakochali się i żyli długo i szczęśliwie". A jest to ściśle związane z kwestią naszej ewolucji i tak zwanego błędu negatywności, przez które to nasze mózgi niejako przez wieki zostały zaprojektowane tak, by większą uwagę zwracać i lepiej zapamiętywać negatywne informacje jako te, które niosą ze sobą potencjalne niebezpieczeństwo. Niebezpieczeństwo dla naszego życia, przetrwania czy po prostu zdrowia. Owe negatywne bodźce uruchamiają w naszych mózgach ciało migdałowate które jest między innymi odpowiedzialne za strach, choć również i za odczuwanie przyjemności. Ale jak się okazuje małe cząsteczki białka nazywane neuropeptydami niejako "sterujące" przepływem informacji o tym co dobre i złe do ciała migdałowatego, dużo szybciej i chętniej budują nowe połączenia do części odpowiedzialnej za strach. Być może to tylko kwestia wspominanej ewolucji, być może czegoś więcej - obecnie w Instytucie Stalka w USA trwają wieloletnie badania z zakresu neuronauki mające dać odpowiedź na temat biologicznych podstaw lęku, uzależnień i innych chorób neuropsychiatrycznych w sytuacjach kiedy ludzki mózg zbyt często przetwarza negatywne informacje czy wspomnienia. Dziś przynajmniej już wiadomo, że ogólnie rozumiany przemysł medialny (ale nie tylko: negatywne bodźce informacyjne w formie fałszywych newsów wykorzystywane są w nowoczesnej wojnie hybrydowej) mając wiedzę o ośrodku strachu i jego właściwościach, nieustająco w celach większej oglądalności, słuchalności, klikalności bombarduje nas złem. Do tego jeśli dorzucić złudne poczucie kontroli jakie daje nam wiedza o katastrofach i wypadkach na świecie oraz poczucie bycia w lepszej sytuacji niż ci, których dotknęło nieszczęście wpędzają nas w spiralę uzależnienia od negatywnych informacji, co bezpośrednio prowadzi do zniekształcenia postrzegania świata jaki nas otacza i niejako do wyparcia czy pomijania pozytywnych aspektów naszego życia, a ostatecznie do zaburzeń i chorób psychicznych.
Czy da się to zmienić? No cóż, opierając się na prostych przykładach z naszej codzienności uważam, że tak. Choćby przełomowe dawniej parytety dla kobiet, które w bólach i powijakach zmieniają mozolnie struktury społeczeństwa nie tylko w naszym kraju. Albo narzucony siłą 33 procentowy udział polskiej muzyki na falach krajowych rozgłośni radiowych. Który co prawda głównie spowodował, że nocą rzadko usłyszymy pieśń liryczną czy hardrockową w języku Szekspira, ale krok został wykonany i obok Stinga czy Shakiry obowiązkowo musi się pojawić taka Maryla Rodowicz czy inny Zenek. Czy da się tak skonstruować ustawę o mediach, by te zostały zmuszone do publikowania i to w sposób widoczny i łatwo dostępny informacji pozytywnych, radosnych, przyjemnych? Myślę, że tak, ale mimo całego mojego optymizmu najpierw musi dojść do zrozumienia skali szkodliwości tego co teraz się w mediach dzieje. I wpływu tego zjawiska na stan umysłowy naszego społeczeństwa - a gołym okiem widać te negatywne skutki czyli choćby wynik ostatnich wyborów prezydenckich. No i nie zapomnijmy o najważniejszym - od nas zależy czym karmimy nasz umysł...
U mnie na zakończenie pozytywnie, bo wolę tak wykorzystywać swoje neuropeptydy. Monika zwana Hildegardą, która jakiś czas temu odwiedziła mnie. Kawa, papieros, rozmowa i zdjęcia, które do tej pory chyba nigdy jeszcze w całości nie były publikowane.
Bo to wszystko daje poczucie relaksu, a tego nam narodzie ostatnio bardzo brakuje.
kiev88 i rolleiflex 35Sl plus ilford5.




















