wtorek, 19 grudnia 2023
Ryży.
Dziś więc zdjęciowo rudość. Piękna, zmysłowa, ognista. Ale też i blond, a nawet na niektórych zdjęciach i ciemniejsza. Nasza, słowiańska.
W rudości występuje Ania. W blond włosach Karolina, Apolonka, Ewa, zaś nieco ciemniej odpoczywa Aga zwana Rudą ;)
Plener Adela Photo Pathology.
kiev88/velvia50
piątek, 15 grudnia 2023
Born to be wild.
Na świecie jest pełno przeróżnej maści dewiantów i zboczeńców. Plączą się po tym świecie i nieustająco innym wciskają na siłę swoje dyrdymały. Seks oralny jest zły. Seks analny jest zły. Seks nie służący prokreacji jest zły. Seks homoseksualny jest zły. Seks z samym sobą jest zły. Niektórzy nawet twierdzą, że w ogóle seks jest zły, ale to już naprawdę skrajne odloty. Co więcej, większość z nich uważa, że te wszystkie formy seksu jakie wymieniłem, są jakimś ohydnym wynaturzeniem niezgodnym z prawami natury, bo przecież czy widziałeś, żeby lew z lwem, albo hipopotam z hipopotamem i to do buzi albo w trójkącie? No cóż, jako wieloletni miłośnik głosu Krystyny Czubówny, zmuszony byłem przy okazji zasłuchiwania się w boski tembr jej strun głosowych, obejrzeć setki kilometrów taśmy filmowej o tematyce głównie przyrodniczej, (jeśli ktoś zna tytuł pornola, gdzie dubbinguje pani Krystyna to niech natychmiast poda jego tytuł lub zamilknie na wieki). I na tych właśnie filmach przyrodniczych czasami pokazywali takie rzeczy, że nawet w świeckim Teleranku to nie miało szans pójść. Co więcej i na dokładkę, lata temu posiadłem sztukę czytania i nie przeszedłem nad tym faktem jak wielu, do porządku dziennego, tylko z umiejętności tej korzystam do dziś nader często i chętnie. Co skutkuje poszerzaniem mej wiedzy na tematy czasami tak nikomu niepotrzebne, że opowiadanie o pszczole murarce budującej komorę na swoje jajeczko w kłodzie drewna, wydaje się być fascynującą historią. Tak czy siak w świecie natury występuje seks różnoraki. Od przodu, od tyłu, do buzi (czy co tam niektóre stworzenia zamiast tego mają), dużo gatunki regularnie wali konia (to przenośnia, a nie że nieparzystokopytne są maltretowane przez zwyrodniałe zwierzaki). I nie robią tego jak dawniej twierdzono z braku laku, czy z powodu trudnego dzieciństwa, tylko dla przyjemności. I żadnych mi tu bajeczek, że to może tylko naczelne, choć faktycznie one w tych fantazjach przodują. Otwór gębowy jak i jego przeciwne zakończenie układu pokarmowego, posiadają dużo zakończeń nerwowych, co jak się domyślacie powoduje, że stymulowanie tych rejonów w sposób różnoraki daje przyjemność. W dodatku u wielu gatunków taki seks analny z przedstawicielem tej samej płci, ma nie tylko podłoże erotyczne. Służy również do zacieśniania więzi w stadzie, oraz budowania swojej pozycji i popularności (nie, gwałty na współwięźniach w zakładach karnych to nie jest to samo, choć pewne podobieństwa są). Zaś u niektórych gatunków zwierząt, gdzie funkcje dominujące w stadzie pełnią samice, potencjalne bójki między samcami są przerywane przez przywódczynię stada metodą "łóżkową", że tak użyję tego eufemizmu. A autoerotyzm ktoś zapyta? Poza oczywistymi doznaniami natury ekstatycznej pełni jeszcze jedną ważną funkcję. Oczyszcza organy płciowe z możliwych bakterii czy zakażeń. Czyli zanim weźmiesz się do wiadomej roboty, zadbaj o to co skrywają galoty. Oczywiście, zaraz padnie argument, że można przecież użyć mydła i wody. Można i nawet wypada. Ale czy to taka sama frajda? No chyba, że podczas brania prysznica czy kąpieli, przy okazji... A i nie należy zapominać, że w przypadku ludzi, stosunek do używania wody do czegoś więcej poza piciem (a i tu bywało różnie) zmieniał się długo zanim doszło do tego, co mamy dziś. Tak więc następnym razem, kiedy ktoś w błogosławionym uniesieniu, głosić wam będzie prawdy objawione o grzesznych odmianach seksu, popukajcie go w głowę (byle nie metalową rurką) w poszukiwaniu resztek szarych komórek i wyjaśnijcie delikwentowi lub delikwentce, że celowe i świadome wstrzymywanie się od seksu czy jego różnych odmian, oraz traktowanie tegoż seksu jako misji prokreacyjnej jedynie, jest sprzeczne z naturą i co często widać na pierwszy rzut oka, szkodzi na umysł. Może oczywiście paść wtedy argument, że taki seks nie podoba się Panu (jakkolwiek by się ów Pan nie nazywał). Tu przypomnę, że każda umowa, by miała właściwości wiążące, musi być zaakceptowana dobrowolnie przez obie strony, nie narzucona siłą. Do tego przecież pamiętać należy, iż każdą umowę można renegocjować, zerwać, odrzucić lub złamać, o czym świadczy duża liczba rozwodów. Tych między ludźmi i tych wiernych z ich wyznaniami.
Oczywiście, żeby nie było - ja nie namawiam do eksperymentowania wbrew własnej naturze, przekonaniom, woli czy chęciom. Po prostu jeśli komuś to przyjdzie do głowy, to nie powinien czuć się winny czy w jakikolwiek sposób gorszy, bowiem jest tylko małym trybikiem w świecie natury, która nas takimi stworzyła i już. I nie dajcie sobie wciskać kitów, że człowiek po to wdrapał się na szczyt drabiny ewolucyjnej, żeby zacząć się ograniczać w sferze seksu. Moim zdaniem na dowód naszego człowieczeństwa wystarczy, że przestaliśmy w sąsiada rzucać siekierą czy oszczepem i w nocy kraść mu krowy.
P.S.
Historia prawdziwa. W 2018 roku, w ZOO w Oregonie, w sędziwym wieku zmarł Eddie, samiec wydry morskiej, który to dał się polubić zwiedzającym z dwóch powodów. Bawił się jak szalony piłką do koszykówki oraz się masturbował. Po tym jak odszedł w lokalnych mediach i na Twitterze, pojawił się "nekrolog" o następującej treści: "Wydra z zoo w Oregonie, znana ze wsadów do kosza i samozadowalania, zmarła w wieku 20 lat." Post uzyskał 16 tysięcy polubień, cytowano go 5 tysięcy razy, a wśród wpisów pod nim przewijały się często słowa: "napiszcie mi po mojej śmierci taki sam nekrolog".
Także pamiętajcie, nic co zwierzęce nie jest nam obce.
Dla lubiących historie obrazkowe dziś parę kadrów z ostatniej, jesiennej edycji pleneru Adela Photo Pathology. Bez scen seksu, kto potrzebuje takich bodźców znajdzie sobie coś w Internecie bez problemu. W dwóch różnych, przeważnie kajakowych odsłonach pozują: Edyta i Caro, przy skromnym współudziale Darka i Bogusia gdzieniegdzie ;)
Kiev88/hp5
wtorek, 21 listopada 2023
Diesel, Diesel über alles.
Rudolf Diesel się w grobie przewraca. To znaczy, przewraca się gdzieś na dnie morza. Dokładniej to na dnie kanału La Manche. Coraz więcej bowiem miast europejskich wprowadza zakaz wjazdu starszych samochodów z silnikiem diesla do centrum, z tymże samo określenie centrum bywa mocno umowne jak w przypadku Warszawy, w której to pomysłodawcy i architekci tego zakazu swobodnie kreślą linie na mapie jak im kredka poleci. Drodzy decydenci stolicy. Ja naprawdę już od dawna nie wjeżdżałbym do miasta w ogóle samochodem. Bo, ani to przyjemne, ani tanie (opłaty parkingowe), ani oszczędzające czas. Z dziką, nieukrywaną przyjemnością zaparkowałbym gdzieś na obrzeżach i pomknął sobie metrem do centrum. Ale kur.... Kurna nie mogę. Bo wszystkie wybudowane parkingi Park & Ride na linii metra, od samego początku były za małe. Nie każdy idzie do roboty na szóstą, a o 9-10 przed południem można zapomnieć o wolnym miejscu do zaparkowania, zaś wokół zapchanych parkingów krążą sępy ze Straży Miejskiej polując na wszystkich, którym się spieszy na tyle, że zaparkują na trawniczku, na chodniczku, na zakazie. Dlatego nie za często, ale jestem raz na jakiś czas zmuszony wjechać do tego waszego centrum. Moim dieslem napędzanym drogą super oczyszczoną ropą. Z katalizatorem. Ale jak widać to i tak źle i tak to za mało. Niedługo chyba tylko koniem będzie można tam dojechać, a i to tylko wtedy jak będzie karmiony bioobrokiem. A przypomnę, że Rudolf Diesel swój wysokoprężny silnik wymyślił i skonstruował właśnie po to, by chronić środowisko. Bo w jego czasach paliwem przyszłości był węgiel napędzający maszyny parowe, zarówno te służące do transportu jak i te fabryczne. W ogóle ten Diesel był jakiś taki inny. Uważał na przykład, że należy zdecentralizować przemysł i zamiast skupiać go w jednym miejscu w miastach, rozrzucić go po okolicy, żeby robotnicy mogli przed i po pracy zaczerpnąć świeżego powietrza i pocieszyć oko widokami sielskimi, a i skażenie powietrza nie byłoby stężone w jednym miejscu. Rudolf również w kwestiach socjalnych wyprzedził swoją epokę i pewnie następną też. On to bowiem postulował takie fanaberie jak dochód podstawowy czy finansowanie społecznościowe. Oczywiście na postulatach się skończyło, bo nikt nie był gotowy na takie rewolucyjne i wywrotowe myślenie. Niewiele brakowało, żeby Diesel został kupcem, na szczęście szybko odkrył w sobie talent konstruktora i porzuciwszy handel studiował w szkole inżynierskiej w Monachium. Tam wyróżniającego się ucznia wypatrzył jeden z wykładowców i zatrudnił go w swojej firmie. Był to Carl von Linde, między innymi wynalazca i twórca chłodziarki sprężarkowej, pionier mechaniki i potentat branży chłodniczej (firma Linde istnieje do dziś). Pod jego skrzydłami Rudolf rozwijał się zarówno w branży chłodnictwa jak i znajdował czas na pracę nad silnikiem wysokoprężnym. Eksperymentował między innymi ze spalaniem oleju rzepakowego, konopnego, arachidowego czy palmowego, ale dopiero odkrycie przez Ignacego Łukasiewicza metody destylacji ropy naftowej pozwoliło Dieslowi skonstruować, nie bez przygód swój pierwszy silnik spalinowy. Podczas zaawansowanych już prac nad nim doszło do eksplozji komory silnika, poważne obrażenia wynalazcy przykuły go do szpitalnego łóżka na kilka miesięcy. Ostatecznie 1987 roku powstał pierwszy silnik dieslowski pracujący na ropę. Był duży i ciężki, więc pierwotnie nadawał się do tylko do zastosowań stacjonarnych, na przykład jeden z tych silników zakupił warszawski hotel Bristol i używał go jako generatora prądu. Chwilę później silnikami Rudolfa zainteresowała się branża żeglugowa i w 1911 na wody wyruszył pierwszy statek napędzany ropą. Był to MS "Selandia", który to z racji braku tradycyjnych wysokich kominów wypluwających ciemne kłęby dymu ze spalania węgla, nazywany był statkiem widmem - trudno było bowiem po braku tegoż dymu określić, kiedy się poruszał, a kiedy nie. Szybko nowym rodzajem napędu zainteresowało się też wojsko, dzięki czemu Rudolf błyskawicznie wzbogacił się i uzyskał międzynarodową sławę konstruktora i wynalazcy. I choć Diesel miał talent do wynalazków, to kompletnie nie umiał zarządzać swoim majątkiem. Źle lokował kapitał i dosyć szybko zbankrutował, by mieć fundusze na dalsze badania i utrzymanie rodziny, był zmuszony nawet do wyprzedawania praw do swoich patentów i wynalazków. Żywot swój zakończył w wieku 55 lat, samobójczym (najprawdopodobniej) skokiem do wody podczas podróży statkiem pasażerskim, przez kanał La Manche z Niemiec do Anglii, gdzie miał się pojawić na otwarciu nowej fabryki silników wysokoprężnych. Po wieczornej kolacji jego nieobecność odkryto dopiero nad ranem, a kilkanaście dni później belgijscy rybacy odnaleźli na morzu dryfujące ciało. Po przeszukaniu zwłok i znalezieniu kilku osobistych drobiazgów, pochowali zwyczajowo topielca w morzu. Rodzina Rudolfa rozpoznała znalezione przy ciele przedmioty, ale od samego początku przyczyny śmierci konstruktora przypisywała spiskowi, bowiem lista wrogów Diesla była dosyć długa. Byli wśród nich konkurenci twierdzący, że Rudolf ukradł ich pomysły (w tym również Polak Jan Nadorowski, procesujący się z Dieslem o kradzież jego patentu), byli niemieccy baronowie węglowi, którym zastosowania silnika dieslowskiego odbierały pieniądze, a wrogiem numer jeden w USA Diesla, był największy tamtejszy producent benzyny Rockefeller. Natomiast największym domniemanym wrogiem Rudolfa był cesarz Wilhelm II, który obawiał się, że w związku z rychłą wojną, Diesel jako znany kosmopolita i socjalista może swoimi wynalazkami wesprzeć Anglików albo Rosjan. Chichotem historii jest los statku pasażerskiego, na którym swoją ostatnią podróż odbywał wynalazca. SS "Dresden" po wybuchu wojny został wcielony do Royal Navy jako parowiec abordażowy HMS "Louvain" i w 1915 roku zatonął po storpedowaniu przez okręt podwodny U-22, napędzany silnikami diesla...
A w ramach wspierania wynalazców dziś sesja z Piotrem. Który zasłynął z rewolucyjnego pomysłu dotyczącego branży fotograficznej. Uznał on bowiem, że sprawiedliwie by było, żeby fotograf fotografujący nagą modelkę również był goły. Z różnych przyczyn pomysł nie do końca się przyjął (głównie chodzi o to, żeby nie rozśmieszać modelek), ale znam kilku fotografów, którym przypadł on do gustu...
Plener Misja Wschód.
Kiev88/fp4
Pozuje Piotr i cudowne modelki.
czwartek, 16 listopada 2023
Złamane serce i przedni zakręt kory obręczy.
O miłości napisano dużo piosenek. Nie wiem czy ktoś to kiedyś policzył, ale naprawdę dużo, więc zadanie wydaje się syzyfowe. Nie ma chyba żadnego zespołu, który by nie miał w swoim repertuarze kawałka o tej tematyce. No może The Hu, ale oni śpiewają po mongolsku więc nikt nie ma pojęcia poza Mongołami co śpiewają. Miłość wiadomo, wspaniała sprawa. Szybsze tętno, motyle w brzuchu, bezsenne noce, pierwsze pocałunki, pierwszy seks, pierwsza wpadka, dzieci, pieluchy i zasuwanie na to od pierwszego do pierwszego, aż do emerytury, a czasem nawet i potem. Chyba, że trafi się miłość nieodwzajemniona, co też się zdarza nader często. Wtedy mamy złamane serce i czujemy się odrzuceni, jak pewien gość, który chciał przesłać mojej znajomej zdjęcie swojego penisa, żeby oceniła czy jest ładny czy nie. Znajoma nie wiedzieć czemu nie zgodziła się i teraz na bank facet czuje się odrzucony, gorszy, boję się nawet zastanawiać jak źle myśli o swoim penisie. Kiedy mamy złamane serce zwyczajowo mówi się, że na to nie ma lekarstwa i tylko czas potrafi zagoić rany. Otóż nie do końca tak jest. Dociekliwi badacze odkryli bowiem już jakiś czas temu, zupełnie przypadkiem lekarstwo na złamane serce. Ale od początku. Gdzieś tak w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku naukowcy - oczywiście amerykańscy - zaczęli badać mechanizm łączenia się ludzi w grupy w sytuacji potencjalnego zagrożenia. Nie chodziło tu o grupy zbrojne, milicję sąsiedzką czy organizacje paramilitarne, tylko o grupy wsparcia. W USA wtedy bowiem, jak grzyby po deszczu pojawiać się zaczęły w dużych miastach takie grupy. Grupa wparcia dla alkoholików, narkomanów, chorych na AIDS, anemików i wiele, wiele innych. Badaczy ciekawiło zarówno to jakie mechanizmy przynoszą potrzebującym pomocy ulgę, jak i to, jakie obszary mózgu aktywnie w tym uczestniczą. Zaglądanie ludziom do głów trwało dziesiątki lat, przebadano tysiące ochotników z wszystkich grup społecznych, wydano miliony dolarów, by odkryć przedni zakręt kory obręczy. A właściwie odkryć, za co jest on odpowiedzialny. Uaktywnia się on bowiem w sytuacji kiedy zostajemy odrzuceni. Przez grupę, przez społeczeństwo, przez ukochaną osobę. Czyli to jest właśnie nasze złamane serce. Co więcej podczas dalszych badań ukierunkowanych już na niesienie ulgi potrzebującym, okazało się, że lekiem na całe zło rodzące się w głowie po wszelakim odrzuceniu, jest mała, skromna pigułeczka znana ludziom od dawna. Czyli tylenol kryjący się pod handlową nazwą paracetamol. Wiem, wiem, wiele osób teraz właśnie czuje się zawiedzionych, że to nie pół litra wódki czy whisky. Ani szybki sportowy samochód w kolorze obowiązkowo czerwonym. Ani też młody, bezpruderyjny, opalony meksykański ogrodnik. Ale zauważcie, że paracetamol nie wyklucza innych opcji, także podejrzewam, że wszystkie drogi prowadzące do sukcesu można ze sobą łączyć. Jeśli jest taka potrzeba oczywiście. Także ministerstwo zdrowia i opieki społecznej zaleca zakochanym, lub planującym zakochanie się, wizytę w aptece. Nie tylko po środki antykoncepcyjne, żeby uniknąć tych pieluch, ale też na wszelki wypadek po paracetamol. Jeśli w kwestii miłości wszystko pójdzie dobrze, to pigułki te też dobrze sobie radzą z bólem głowy czy objawami grypy. A sezon tuż, tuż. Grypowy, bo przecież ustawowo sezon na miłość zaczyna się 14 lutego. Choć oczywiście jak ktoś musi i nie da rady już wytrzymać, to może próbować wcześniej. Miłości, nie lekarstwa.
Tak dla przypomnienia niektórym paniom - 16 listopada to także Święto Wiedźm.
Zupełnie więc bez związku z tym świętem, dziś krótka sesja z Adą. Wykonana na plenerze Misja Wschód w podlaskim Osłowie tuż obok Mielnika.
kiev88/hp5
czwartek, 26 października 2023
Krakonos.
Dziś, kiedy dzięki nowocześniejszym metodom badawczym i ponownemu zwróceniu się w kierunku Matki Natury, niejako na nowo odkrywamy cudowne właściwości ziela, korzonków, kwiatów czy owoców oraz warzyw, wielu ludzi sięga po te zapomniane metody. A Góry Olbrzymie, Karkonosze czy Duch Gór wciąż żyją w niezapomnianych przez wieki legendach. Kotlina Kłodzka, czy Jeleniogórska zapewne nie odzyskają już szesnastowiecznej świetności zielarskiej, ale nie namawiając wcale to, a wcale, tak tylko napomknę, że blisko z nich do Czech, kraju którego parlament zalegalizował jako pierwszy wśród byłych demoludów inne lecznicze zioło. Do którego nadużywania też nie namawiam, bo nawet najlepsze lekarstwo w nadmiarze szkodzi, ale raz na jakiś czas, buszek czy dwa, szczęście wam da. A i nie zapominajcie, że szlaki w Karkonoszach są niezwykle piękne o każdej porze roku.
Osoby zainteresowane szerszym artykułem na temat karkonoskiego zielarstwa odsyłam do artykułu "Moc w Korzeniach", pani Marii Górz (dostępny na stronie kwartalnika Przekrój), a sam, skoro mowa była o ziołach i trawie okraszę swój post krótką serią zdjęć powstałą na plenerze Adela Photo Pathology. Lądowo pozuje piękna Magda - @jagda.lena2.0, a w wodzie równie piękna Natalia - @ndoadot1.
czwartek, 19 października 2023
Homo homini lupus.
O Romulusie i Remusie słyszeli wszyscy. No dobra, może nie wszyscy, ale na pewno sporo osób czytało gdzieś i kiedyś tam, choćby pobieżnie o legendarnych braciach, założycielach Rzymu, wychowanych przez wilczycę. Mowgli z Księgi Dżungli autorstwa Kiplinga, czyli dziecko żyjące wśród wilków, też jest wielu znany, zwłaszcza odkąd wymyślono filmy i powieść ta wielokrotnie została zekranizowana na niezliczoną ilość sposobów. Podobnie zresztą było z Tarzanem, wychowanym przez małpy w dżungli, któż o nim nie słyszał, któż filmów o nim nie oglądał? I choć wydawać by się mogło, że są to jedynie legendy oraz literacka fikcja, to prawda jest zgoła inna. Odkąd zaczęto prowadzić rzetelne zapiski i kroniki (czyli od czasów, kiedy kościół katolicki stracił monopol na wykształcenie i piśmiennictwo i przestał trzymać całe narody w ciemnocie i zabobonie), w przeróżnych miejscach świata opisywane na kartach historii są dzieci czy nawet dorośli odnajdywani wśród dzikich, często krwiożerczych zwierząt. I to odnajdywani cali i zdrowi, przynajmniej zdrowi fizycznie. Najwięcej takich historii odnotowano w Indiach, (w których nader często praktykowano porzucanie niechcianych dzieci - głównie dziewczynek w dżungli), choć w dawniejszych czasach uważano je za bajki, bowiem pokutował wśród Europejczyków pogląd, że jedynie relacja Europejczyka (w domyśle człowieka wykształconego i prawdomównego) może być uznana za wiarygodną, zaś Hindusom nie wolno wierzyć. Najsłynniejsza historia z indyjskiego półwyspu opisywała odnalezienie w wilczym legowisku dwóch dziewczynek - Amali i Kamali, które to poruszały się na czworakach i szczerzyły zęby oraz warczały na ludzi. Miały bardzo wyczulony węch, nie bały się ciemności i piły oraz jadły nie używając rąk. Strach przed dzikimi dziećmi był tak duży, że kiedy zostawiono dziewczynki pod opieką w jednej z wiosek... cała wioska wyprowadziła się, pozostawiając je same. Dziewczynki ostatecznie trafiły do sierocińca, niestety po odseparowaniu ich od wilczej rodziny zaczęły chorować, miały trudności z nauczeniem chodzenia się na dwóch nogach i z nauką mowy. Amala zmarła rok po odnalezieniu, Kamala dożyła 17 lat. Trochę lepiej powiodło się chłopcu, również odnalezionemu w jaskini wilków, którego nazwano Dina Sanichar i który najprawdopodobniej jest pierwowzorem literackim postaci Mogwliego. Długo chodził na czworaka, jadał wyłącznie surowe mięso, nigdy nie nauczył się mówić i nie chciał nosić ubrań. Zmarł w wieku 30 lat. W czasach nam bliższych w 1923 roku niedaleko miasta Asam (również Indie) zabito lamparcicę w której norze znaleziono pięcioletniego chłopca, porwanego 3 lata wcześniej przez zabite zwierzę). W 1946 roku w Syrii odnaleziono natomiast dziecko żyjące ze stadem gazeli. A że Polacy nie gęsi, to Jan Chryzostom Pasek w XVII wieku opisywał przypadek dziecka z Litwy, wychowanego przez niedźwiedzie. Współcześnie również zdarzają się przypadki adoptowania ludzkich dzieci przez dzikie zwierzęta. I choć obecnie odnotowuje się je głównie w odludnych miejscach Azji, to i na naszym rodzimym europejskim podwórku zdarzają się takie historie. Hiszpan Marcos Rodriguez Pantoja przez 11 lat żył wśród wilków. Jego historia jest szczególnie fascynująca, bowiem przez sześć pierwszych lat życia żył wśród ludzi w swojej rodzinie, potem został przez ojca i matkę sprzedany na pomocnika staremu pasterzowi, wypasającemu samotnie kozy wysoko w górach. Pasterz wkrótce zmarł, a chłopiec mający w pamięci to jak nad nim się znęcała jego rodzina, zdecydował się pozostać w górach. Zaczął podglądać zwierzęta, jadł to co one jadły, pił wodę z miejsc gdzie robiły to one. Pewnego razu trafił do jaskini będącej fragmentem opuszczonej kopalni, gdzie trafił na legowisko z małymi wilczkami. Zaczął się z nimi bawić, aż zmęczony usnął. Kiedy się obudził stała nad nim wilczyca z mięsem w pysku. Przerażony Marcos został przez wilczycę polizany po twarzy i otrzymał od niej swoją porcję mięsa do zjedzenia. Od tamtej pory żył z wilkami w symbiozie. One dzieliły się z nim mięsem, on przynosił im kozie mleko. W wieku 17 lat został "odnaleziony" i zabrany przez wieśniaków z Fuencaliente. Jak nietrudno się domyśleć minęły lata nim dostosował się jako tako do życia wśród ludzi i nauczył na powrót ludzkiej mowy. Początkowo przerażało go wszystko, nożyczki u fryzjera, przejście przez jezdnię, wszechobecny hałas towarzyszący ludziom. Pantoja żyje do dziś. Jest w Hiszpanii postacią znaną i szanowaną. Chętnie występuje w mediach i opowiada o szkodach jakie ludzie wyrządzają przyrodzie. I jak sam przyznaje, niejednokrotnie podczas swojego życia w "cywilizowanym" społeczeństwie myślał o powrocie w góry. Jednak na miejscu zawsze zatrzymywały go dwie rzeczy. Muzyka (uwielbia grać na gitarze) i kobiety.
I tu się przyznać muszę, że ja doskonale tego pana rozumiem. Całe życie uwielbiałem góry, za ich dzikość i surowość, całe też życie przemierzam lasy przeróżne jak tylko mam okazję. Będąc jednak jednostką od dziesiątek lat na wskroś przesiąkniętą cywilizacją, zapewne nie umiałbym się bez niej na dłużej obejść. Nawet, gdybym jak Pantoja nie uwielbiał muzyki i kobiet. No i fotografii. Ale, żeby nie było, potrafię docenić i się uśmiechnąć kiedy w pochmurny jak dziś dzień, promień słońca gdzieś przebije się przez korony drzew i oświetli mi ścieżkę pod stopami, albo kiedy niespodziewanie w ciepły letni dzień podmuch wiatru na chwilę schłodzi czoło.
Doceniajmy rzeczy. Małe, średnie i duże.
A na lepszy dzień, dziś Natalia. Uchwycona na plenerze Adela Photo Pathology w jeden z tegorocznych pięknych wrześniowych dni. Przy pomocy aparatu Pentax645 i kliszy hp5.
czwartek, 12 października 2023
NIEpamięć.
Homo sapiens od dawna był zafascynowany meandrami i zakamarkami ludzkiego umysłu. Dowodem na to, może być chociażby odkrycie czaszki, datowanej na 6-7 tysięcy lat przed naszą erą ze śladami udanej trepanacji. Udanej, bowiem ślady po tej operacji zdążyły się zabliźnić i zarosnąć nim ostatecznie pacjent zmarł. Dużo więcej przykładów takich operacji znajdujemy na cmentarzyskach starożytnych Greków. Co prawda znaleziska te są o kilka tysięcy lat młodsze, ale co ciekawe, większość zabiegów wykonano u mężczyzn z lewej strony głowy. Wytłumaczeniem tej powtarzalności najprawdopodobniej jest fakt, że trepanacji poddawano wojowników po walkach, w których doznali uszkodzeń głowy od praworęcznego przeciwnika. Trepanacji czaszki, o ile dobrze pamiętacie, dokonał też u Anny Dymnej doktor Wilczur, podszywając się pod wioskowego Znachora, o czym odświeżająco ostatnio przypomniał Netflix, podstawiając w miejsce Bińczyckiego Lichotę. Planeta kręcąc się wokół własnej osi wykonała tysiące obrotów wokół słońca (tak, właśnie tak to wygląda foliarze), minęły wieki i metody zaglądania do ludzkich głów stały się mniej inwazyjne. Najpierw metody pionierskie jak psychoanaliza, hipnoza, później elektroencefalografia, czy wreszcie rezonans magnetyczny i tomograf dają naukowcom i lekarzom coraz lepszy wgląd pod nasze sklepienia. Są też tacy naukowcy, którzy badają nie tylko jak jest zbudowany ludzki mózg i które jego poszczególne elementy za co odpowiadają, ale dociekają jak ten mózg działa i czy można do końca zaufać temu jak to robi. Jednym z takich badaczy naukowców jest profesor Elisabeth Loftus, amerykańska psycholog, specjalizująca się w badaniach nad pamięcią. Pani profesor dzięki swoim osiągnięciom znalazła się na liście stu najbardziej wpływowych naukowców z dziedziny psychologii XX wieku. Z tego samego powodu bywa nazywana obrończynią zbrodniarzy, wyrzutkiem świata nauki czy wręcz wrogiem ludzkości. Ale po kolei (obiecuję, że będzie krótko, no prawie krótko). W latach 70 tych ubiegłego wieku Elisabeth wywróciła do góry nogami ówczesną wiedzę dotyczącą zapamiętywania i przypominania. Pokazując grupie badanych osób oryginalne filmy z policyjnych nagrań wypadków, pytała o to jak szybko auta jechały zanim się rozbiły, lub o to jak szybko auta jechały zanim doszło do stłuczki. Czyli w sumie o to samo, ale jak się okazało, nie do końca, bowiem zamiana słowa stłuczka na rozbicie się, uruchamiała wyobraźnię badanych. Osoby pytane o rozbite auta podawały zazwyczaj sporo wyższe prędkości poruszania się pojazdów, niż osoby od stłuczki. Co więcej ci od rozbitych aut, proszeni o przypomnienie sobie jak na filmie wyglądało miejsce wypadku opowiadali o potłuczonych szybach, krwi na asfalcie itp., choć niczego takiego na filmie nie widzieli. Tym oto sposobem Loftus doszła do tezy, że ważne jest nie tylko to o co pytamy, ale też jakich słów i sformułowań w pytaniu używamy. Po latach następnych badań pani profesor podważyła również skuteczność funkcjonującego gdzieniegdzie nawet do dziś, sposobu leczenia pacjentów za pomocą psychoanalizy. Nader często bowiem, pacjent rozpoczynający terapię z powodu zaburzenia odżywiania, kończy ją przekonany, że jego problemem było coś zupełnie innego, bowiem w trakcie leczenia psychoterapeuci wprowadzali interpretację snów, znaczeń, podsuwali fałszywe tropy itp. Jedna z badanych przez Loftus kobiet, po skończonej terapii psychoanalitycznej, była przekonana, że w dzieciństwie poddawano ją brutalnym torturom, które to, gdyby faktycznie do nich doszło, zostawiłyby trwałe okaleczenia na ciele, a takowych było brak. Na przestrzeni kilkudziesięciu lat, oprócz pracy badawczej profesor Elisabeth występowała również bardzo często w procesach karnych jako ekspert od pamięci, podważając wielokrotnie zeznania naocznych świadków., czym zasłużyła sobie nie tylko na ostracyzm pewnej część naukowców, ale głównie na wspomniane wcześniej epitety, jak chociażby obrończyni zbrodniarzy. W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku Loftus opublikowała wraz z innymi naukowcami zajmującymi się zagadnieniami pamięci, wyniki swoich wieloletnich badań. Po burzy medialnej jaką wywołała ta publikacja i zaciekłych dyskusjach za i przeciw, wszczęto wiele dziennikarskich i policyjnych śledztw, które często po latach żmudnych analiz i dociekań wykazały, że w wielu procesach opartych o przywrócone wspomnienia oskarżano i skazywano zupełnie niewinnych ludzi. Jak skwitowała to sama profesor: nauka wygrała, ale to bolesne zwycięstwo, bowiem podczas mojej pracy stałam się częścią bardzo niepokojącego trendu, w którego ramach naukowcy są atakowani za to, że głośno mówią o kontrowersyjnych sprawach.
Już w XXI wieku Loftus, w oparciu o swoje wieloletnie badania zaproponowała, by zaszczepiać w dzieciach fałszywe, ale miłe wspomnienia związane z jedzeniem warzyw i zdrowych przekąsek i w ten sposób zmieniać ich nastawienie do diety. A kiedy pojawiły się coraz głośniejsze i liczniejsze zarzuty, że będzie to nieetyczna inżynieria dusz, profesor sprytnie zapytała: co byście woleli, dziecko z nadwagą, cukrzycą i krótszym życiem, czy zdrowe dziecko z fragmentem fałszywego wspomnienia?
Dziś elementem wizualnym będzie Gracja. Która co widać nie polega jedynie na pamięci, ale wzorem naszych babć, z których wiele prowadziło zapiski i pamiętniki korzysta z kroniki.
Zdjęcia powstały na jesiennej edycji pleneru Adela Photo Pathology, przy pomocy aparatu marki kiev88, obiektywu vołna 80/2.8, na kliszy hp5.
Dr EjAj.
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, kiedy byłem jeszcze młodym chłopcem w okresie dojrzewania (żona złośliwie twi...
-
Jest taki stary dowcip, mówiący o tym, że kiedyś, żeby zobaczyć kobiece pośladki należało rozchylić majtki, a dziś, żeby zobaczyć majtki, n...
-
Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy nieja...
-
Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolej...


















































