Przejdź do głównej zawartości

Dwudziestolatki.

Są takie kawałki, które nigdy się nie starzeją. Oczywiście nie chodzi o stare i okrutnie śmierdzące kawałki sera typu brie, czy też kawałki zwane drobnymi dowcipami. Chodzi o te muzyczne kawałki. Lata temu świetlne (czyli jakieś 51 lat temu) powstał utwór Dwudziestolatki. Kto go napisał i kto nuty dopisał wygooglacie sobie. Utwór jako pierwszy wykonał Maciej Kossowski. Lecz nie o nim dziś tu będzie. Tylko o współczesnych i ówczesnych dwudziestolatkach (i w ogóle nastolatkach). Którzy to nie wiedzieć czemu zostali wtedy potraktowani przez komunistyczny ustrój jako niedorozwinięte osoby i dziś są podobnie traktowani przez różne rządy i instytucje związane z KK (KK to nie kodeks karny, tylko kościół katolicki, choć idea trzymania ludzi za ryj w obu instytucjach podobna). Bo jakiż to normalny ówczesny (a tym bardziej dzisiejszy) młody człowiek czekał by na cały ten pakiet wrażeń do 20 roku życia? I jeszcze się pytał starych jakie się wtedy ma sny? Starzy jak to starzy, nie, że są z zasady kłamliwi i nieuczciwi tylko chcą po prostu młodych ile się da chronić przed największą frajdą tego świata. Czyli byciem razem z tym Kimś i konsumowania życia tak jakby jutro nie było ju nic. I jak kiedyś tych starych nie rozumiałem, tak dziś rozumiem, bo jakiś czas temu przeszedłem na ciemną stronę mocy, zostałem ojcem i sam wiem ile mnie wysiłku kosztuje bycie starym na luzie. Na pokaz. Bo w środku, okładziny sprzęgła aż się gotują, olej wrze, a klocki hamulcowe są czerwone. I w takich chwilach, kiedy wydaje się, że nawet serwis nie pomoże przypominam sobie moje własne nastoletnie lata. I wiem, że młodzi muszą powtarzać błędy moje i jeszcze dodatkowo swoje. Bo na życie nie ma szczepionki.
Dziś w ramach dwudziestolatków para mieszana z dalekiej krainy. Aga i Piotr. Myślą, mową i uczynkiem tak dwudziestoletni wbrew kawałkowi, że serce rośnie. Zakochałem się w nich. Tak mentalnie.

















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b