środa, 13 grudnia 2017

Opowieść wigilijna.

W grudniu 1843 roku ukazała się po raz pierwszy drukiem nieprzydługa nawet powieść pióra niejakiego Karola Dickensa o tytule "A Christmas Carol", szerzej znana dziś jako Opowieść Wigilijna. Książka opisuje fragment życia głównego bohatera, czyli Ebenezera Scrooge'a, a uściślając to opisuje jego wewnętrzną, duchową wręcz przemianę. Kto czytał, ten coś tam piąte przez dziesiąte pamięta, kto jeszcze nie miał okazji to krótkie streszczenie nie bez spojlerowania.
Książkowy Ebenezer jest na co dzień trzeźwo myślącym biznesmenem w podeszłym wieku, wyznającym poniekąd słuszne zasady, że jeśli człowiek chce się czegoś dorobić to powinien myśleć rozsądnie, liczyć głównie na siebie, pracować oraz oszczędzać. A jeżeli ktoś jest leniwym nierobem liczącym na gwiazdkę z nieba lub cud to może się srodze zawieść. I na tym właściwie kończy się obyczajowość tej powieści, a zaczyna się fantastyka. Z niewyjaśnionych i nieopisanych przyczyn (obstawiam upadek i mocny uraz głowy) Scrooge zostaje nawiedzony przez trzy zjawy i poddany praniu mózgu. Między innymi straszony jest samotną śmiercią - tak jakby było coś niefajnego w samotnym umieraniu w łóżku, a grupowy zgon (np. katastrofa lotnicza) w czymś miałby być atrakcyjniejszy. Tak czy siak w wyniku wzmiankowanego prania mózgu główny bohater staje się nagle radosnym dziadziusiem w rozlazłych kapciach, radośnie rozdającym prezenty na lewo i prawo. Pomijając drobny fakt, iż Dickens napisał ową książkę z myślą o spłacie własnych długów, to właśnie od tamtej pory Scrooge stał się synonimem cudownej przemiany bezdusznego skąpca (który nie chce się dorobkiem swojego życia dzielić z nierobami) w prawie Świętego Mikołaja, jednocześnie stając się także współcześnie symbolem nieco wymuszonego społecznie kompulsywnego zakupoholizmu przedświątecznego.
Bo kto nie kupuje prezentów w grudniu - bliskim lub dalszym krewnym - ten jest "Skrudż"! I nie ważne, jest, że w większości przypadków te prezenty kupowane są na odwal się, co roku z tej samej listy. Byle mieć z głowy (babci nalewkę, dziadkowi skarpety, stryjkowi krawat, cioci obrus). Byle nie wyjść na skąpca za dużego, byle sumienie oszukać - kupić, zapakować, położyć pod choinką i zapomnieć. I dlatego dziś mamy to co mamy. Dzikie grudniowe tłumy o zmęczonym wzroku przymusowo kłębiące się w centrach handlowych, warczące na siebie w alejkach między półkami czy wystękujące wymownie swoje cierpienie w przydługich kolejkach do kasy. Normalnie atmosfera świąt wydostaje się z nich wszystkimi otworami ciała. Zazwyczaj większą radość zauważam w społeczeństwie, kiedy te święta się kończą.

A będzie jeszcze gorzej. Wkrótce odpadną nam dwa dni miesięcznie na zakupy, a potem cztery. Bowiem rząd nasz umiłowany zafundował nam nową ustawę dotyczącą zakazu handlu w niedzielę lekko tylko udając, że ma ona służyć większości społeczeństwa, a nie trzem "faworyzowanym" przez ten zakaz mniejszościom. Dwie mniejszości to oczywiście emerytki i obywatelki Ukrainy, które teoretycznie w niedziele nie będą mogły już pracować i dorabiać. I proszę się nie śmiać. Każdy kto był ostatnio w jakimś większym markecie na pewno zauważył, że średnia wieku kasjerek poszła w górę ostro, a jeśli nie, to na plakietce z imieniem odczytać można: Galina, Marija, Larissa. Trzecią mniejszością będącą rzeczywistym beneficjentem owej ustawy są oczywiście faceci w czerni, czyli ci najbardziej poszkodowani niedzielnymi wędrówkami ludów do galerii handlowych zamiast do kościołów z ich tacami. Lobbowali, lobbowali, aż w końcu wylobbowali. Co uważniej czytający zauważyli zapewne, że użyłem zwrotu powyżej "...teoretycznie w niedzielę nie będą mogły już pracować...". Czemu teoretycznie? Ano temu, że nasi łaskawcy radośnie w ustawie zaplanowali kilka wyjątków w tym jeden istotny. Zakaz handlu ma nie obowiązywać piekarni. A wiele sieci handlowych posiada własne piekarnie (lub odgrzewalnie jak kto woli), a te co jeszcze nie mają to na pewno posiądą. A jak piekarnia będzie czynna to i coś do chlebka pewnie da się kupić. A jak coś do chlebka to i papier toaletowy się przyda i mydło. I kawa. I co tam jeszcze się przyda. I jak zwykle w efekcie po dupie dostaną Ci najmniejsi, czyli sklepikarze bez ulg przynależnych molochom, płacący największe podatki do budżetu państwa. Polska, mieszkam w Polsce i jeśli nie pamiętam, że dzień święty trzeba święcić, to mi o tym moje ukochane państwo przypomni. Czy tego chcę czy nie.

Więc póki co na zakupy! Czym prędzej! Tylko myślcie więcej wydając pieniądze. Myślcie o sobie , ale i o innych. Bądźcie jak Maorysi, dla których najcenniejszy prezent to taki, który jest częścią osoby ofiarującej go i automatycznie dzięki temu staje się częścią osoby obdarowanej. Albo jeśli nie możecie być jak Maorysi to bądźcie chociaż jak Darek ze zdjęć poniżej. Darek nie stara się być bardziej święty od papieża i wie jakie prezenty lubię najbardziej.



piątek, 8 grudnia 2017

Szydło z worka.

Jest takie stare mądre ludowe powiedzenie: wyszło szydło z worka. Stop! Zanim się rozpędzicie w domysłach, dywagacjach i typowaniach śpieszę donieść, iż wcale, ale to wcale nie napiszę słowa o polskim grajdołku politycznym. Przynajmniej dziś. Napiszę o czymś zupełnie innym. Zacznę od innego polskiego grajdołka, równie zabagnionego co polityczny -  muzycznego. Piętnaście lat temu udział w telewizyjnym show, którego nazwa kojarzy się z piosenkarzem Billym Idolem udział wzięła i zajęła "aż" ósme miejsce Ania Dąbrowska. Posiadaczka pięknego głosu i jak się z czasem okazało dojrzałych i ambitnych tekstów. Bo Ania nawet jak już śpiewa o miłości, to robi to w sposób niepowodujący odruchów wymiotnych (czego o większości pozostałych wyśpiewujących miłosne songi napisać się nie da). Już pierwsza jej wydana w 2004 roku płyta, czyli "Samotność po zmierzchu" przyniosła Ani wielką popularność za sprawą kilku wpadających w ucho przebojów. Między innymi również dzięki wyśpiewanemu coverowi zespołu A Camp - pod tytułem Charlie Charlie. I chyba wcale Ani nie chodziło o ponoć popularną zabawę (kurde, grał w to ktoś?) w wywoływanie demona za pomocą kartki papieru i dwóch ołówków. Tylko właśnie o zawód miłosny, o tęsknotę, za niejakim Charlim, który odszedł w siną dal. A jak Charlie to czemu na przykład nie Chaplin? Oj tam Chaplin ktoś pewnie mruknie. Smutny facet z wąsikiem, w meloniku i śmiesznych butach łamaczem damskich serc? A jednak.

"...Pokochać cię, mój Charlie, Charlie.
Tak czułam, że mocna to rzecz.
Ty masz taki czar ty masz w oczach blask.
Tak łatwo mogłeś zdobyć mnie.
I mogłeś zdobyć ją..."

Sam Charlie przyznawał się do około dwóch tysięcy mniej lub bardziej przelotnych romansów. Oraz czterech małżeństw. Był znanym w Ameryce skandalistą obyczajowym, a o jego podbojach nieustająco krążyły plotki. Wiele jego kochanek zyskało sławę występując w filmach Chaplina, kilka napisało po latach biografie słynnego komika, każda wcześniej czy później została zdradzona, choć na pewno jedna była szybsza zdradzając Charliego z jego bratem. Wśród "ofiar" najsłynniejszego posiadacza melonika była nawet nasza rodzima Apolonia Chałupiec szerzej znana jako Pola Negri. Sam Charlie twierdził, że głównym powodem jego niestałości w uczuciach i upodobaniu do młodych kobiet był strach przed starzeniem się. Ostatecznie w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku Chaplin podpadł FBI i oficjalnie za lewicowe poglądy (wiadomo, że FBI mocno interesowało się raczej moralnością aktora i skandalami jakie wywoływał) zostaje deportowany z USA.
Myślę, że nie tylko ja, oglądając dawno temu nieme kino współczułem romantycznemu, lekko niezdarnemu i zagubionemu Charliemu o smutnych czarnych oczach. A tu wyszło szydło z worka.

Tradycyjnie, póki jeszcze mnie nie deportowano kilka zdjęć. Wygimnastykowanej modelki, która z pewnością wpadłaby Charliemu w oko i dzięki swojej elastyczności miałaby szanse na główną rolę w jego filmie. Martyna.
p.s.
Nie traćcie nadziei patrząc na pierwsze zdjęcia.
p.s.2
Odrobina prywaty. Jeżeli już dojdzie do mojej deportacji uprzejmie proszę o Nową Zelandię.






















poniedziałek, 4 grudnia 2017

31 strzałów.

Dawno, dawno temu w 1974 roku w Polsce światło dzienne ujrzała IX Księga Tytusa, Romka i A'Tomka. Kultowego w czasach mojej młodości (i nie tylko, moje dzieci dostawszy całą serię przeczytały ją w mig od deski do deski) komiksu autorstwa Papcia Chmiela, czyli Henryka Jerzego Chmielewskiego. W każdej księdze dwóch młodzieńców i jeden człekokształtny przeżywają przeróżne przygody, a w tym konkretnym zeszycie akcja toczy się na Dzikim Zachodzie, do którego bohaterowie dostają się wskakując przez kinowy ekran, do filmowego westernu pod tytułem Strzały znikąd. Jak wypada na film o takim tytule w komiksie również strzały sypią się gęsto, szympans Tytus jak zwykle rozrabia, Romek oraz A'Tomek z iście harcerskim zapałem starają się zachowywać jak na członków elitarnego ZHP przystało. Ale nie będę przecież opowiadał wam całego komiksu, wielu bowiem go pamięta, a kto nie czytał ten ma okazję nadrobić.

Całkiem niedawno, bo kilka dni temu trzydziestojednoletni prawdopodobny fan IX Księgi oddał z bliskiej odległości z pistoletu trzydzieści jeden strzałów w stronę mężczyzny, którego podejrzewał o romans ze swoją żoną. Na całe szczęście dla niedoszłej ofiary strzelający trafił tylko trzy razy i to niegroźnie, w nogę. Stało się tak zapewne z dwóch powodów: strzelec był pijany (2,5 promila na wydechu) oraz był po policyjnym przeszkoleniu obsługi broni. Sami widzicie, nawet przez chwilę nie było najmniejszych szans, żeby trafił, więc zamiast być sądzonym za próbę zabójstwa powinien z wolnej stopy odpowiadać za nieuzasadnione użycie broni w obronie własnego honoru.

Po tych trzydziestu jeden strzałach donikąd zacząłem się natomiast poważnie zastanawiać czy postulat szerszego dostępu do broni palnej osób cywilnych nie ma trochę sensu, biorąc pod uwagę poziom wyszkolenia naszych stróżów prawa. Ale z drugiej strony zaraz sobie wyobraziłem tych wszystkich zazdrosnych mężów moich modelek. Może lepiej niech zostanie tak jak jest.
Przedstawiam Agę. Przed sesją upewniłem się, że jest panienką. Takie czasy.









czwartek, 30 listopada 2017

Kaczyzm.




Historia jest siwobrodym staruszkiem z demencją starczą. Lubi się powtarzać. Dlatego czasami by opisać rzeczywistość wystarczy sięgnąć do podręczników opowiadających o dziejach minionych. Na przykład tych opisujących Europę lat trzydziestych ubiegłego wieku. Kiedy w pewnym kraju do władzy dochodzi pewien kurdupel. Ze śmiesznym wąsem, przez wielu uważany za niegroźnego, zabawnego facecika. Facecik ów stając na podwyższanej mównicy dużo gestykuluje, wykrzywia twarz, krzyczy. Krzyczy o zdradzie i zdrajcach, o kraju w ruinie, o zniewoleniu narodu przez wrogie państwa, o ludziach lepszych i gorszych, o tym, że z ojczyzny trzeba wyrzucić obcych. I o tym, że kto nie jest z nim ten może być tylko przeciwko. Sam siebie uważa za nieomylnego i jedynego słusznego wodza, który lepiej wie co jest dla kraju dobre, dlatego z pogardą odrzuca wszelkie demokratyczne ograniczenia. Z początku zachowując pozory praworządności przejmuje po kolei wszystkie ośrodki władzy, groźbą, prośbą lub siłą usuwając ze swej drogi protestujących. Tworzy własną paramilitarną formację na jej czele stawiając swojego zaufanego towarzysza. Mamiąc społeczeństwo wyrównaniem krzywd, dobrobytem i świetlaną przyszłością szybko zyskuje coraz większe poparcie by ostatecznie wypiąć się na międzynarodową opinię, a we własnym kraju wprowadzić zamordyzm. A potem rozpętuje się piekło.

Wam też coś śmierdzi? I nie pytam wcale o charakterystyczną o tej porze roku woń dymów z kominów połączoną z subtelną nutą spalin samochodowych. Pytam o smród faszyzmu w naszym kraju, smród unoszący się coraz wyżej niczym jesienna poranna gęsta mgła nad łąkami.  Jeden wódz, jedna partia, jeden naród, wielu wrogów. Historia to staruszek z demencją, niestety lubi się powtarzać. Pytanie tylko kiedy Kryształowa Noc? Albo polowanie na czarownice?

Jak poniżej.





czwartek, 23 listopada 2017

Targetowanie przez marketing.

Uprzejmie uprzedzam. Czytanie tego bloga jest szkodliwe, a w przyszłości może zaowocować wieloma przykrymi konsekwencjami. I nie ma tu z czego się śmiać bo wcale nie żartuję. Zapamiętajcie sobie zwrot: innowacyjny psychograficzny mikrotargetingowy marketing. A dla kogo jest to za długie to może użyć swojskiego skrótu, na przykład: nowoczesna metoda wciskania kitu. Metoda, którą o zgrozo opracował polski naukowiec, profesor. Oczywiście opracował ją ku chwale ludzkości, ale jak to już bywa została natychmiast użyta do manipulowania "ciemnymi masami". Jak chociażby w przypadku ostatnich wyborów w USA czy Brexitu.
Zaraz ktoś na pewno rzuci z ironią - a co tu takiego nowoczesnego? Przecież nie od dziś wiadomo, że nikt na świecie nam nie jest w stanie dać tego co obieca przed wyborami polityk i nie raz się zdarzyło, że jakiś oszołom na grzbietach naiwnych wysoko zaszedł. I owszem to jest prawda. Tyle tylko, że do tej pory politycy wciskali nam kit trochę na ślepo, opierając się głównie o ogólne dane demograficzne. I tak jeden mamił mieszkańców wsi, drugi wyemancypowane kobiety miejskie, trzeci emerytów, a czwarty młodzież. I tak dalej. Jak się któremuś udało trafić i przekonać do siebie to miał głosy, jak nie to odpadał. Teraz jak się okazuje dzięki targetowaniu przez marketing wielcy spryciarze tego świata dostali do ręki nowoczesne narzędzie jakie nie przyszło nawet do głowy Orwellowi kiedy pisał swoją słynną książkę o permanentnej inwigilacji czyli 1984. To, że jesteśmy szpiegowani coraz bardziej przez przeróżne instytucje jest wiadome od dawna i wiele osób za cenę pozornego spokoju czy bezpieczeństwa się na to godzi. Ale to, że jesteśmy jednocześnie szpiegowani, analizowani i w następstwie tego poddawani nieświadomie przeróżnym presjom handlowym czy politycznym wie już mało kto. Owa najnowsza metoda wymyślona przez naszego rodaka opiera się na tak zwanym algorytmie zbierającym informacje o nas skąd tylko się da. Klikasz lajki na fb, płacisz kartą za zakupy w sklepie, wysyłasz smsy, zamawiasz z internetowej księgarni książki, masz kredyt, odwiedzasz różne strony w sieci, ściągasz muzykę... algorytm to wszystko przeanalizuje i określi Twoją osobowość, przekonania polityczne, wskaże co lubisz, jakie masz słabostki. Co ważniejsze również porówna Ciebie z innymi ludźmi tworząc grupy osób o podobnych potrzebach, oczekiwaniach, upodobaniach. Dając tym samym do ręki handlowcom spersonalizowaną informację o tym co mogą próbować Ci sprzedać, a co sobie odpuścić (już telewizje cyfrowe dywersyfikują reklamy - niekoniecznie musisz oglądać takie same jak Twój sąsiad). A politykom dając rozeznanie, jakim kitem przekonać Ciebie, a jakim Twoją babcię.
W związku z powyższym ostrzegam. W przyszłości być może będziecie chcieli zawrzeć związek małżeński w kościele, albo będziecie chcieli być pochowani w jakimś obrządku religijnym na poświęconej ziemi, lub będziecie próbować zapisać dziecko do przedszkola - ksiądz, pastor czy dyrektor włączy komputer, sprawdzi wasz profil i wyskoczy mu komunikat: Uwaga! Pornograf! Zboczeniec!
Bo zaglądaliście na tego bloga. Jedyna w sumie w tym wszystkim pociecha, że występuje wysokie prawdopodobieństwo, iż Kaczyński i reszta oszołomów z PiS będą Was omijali z daleka ze swoimi "mądrościami".

Kto chce poczytać szczegółowiej o algorytmie odsyłam do 3 numeru Polityki z tego roku i artykułu Internetowy Frankenstein. Kto nie chce ten może zerknąć poniżej, żeby algorytm się nie nudził. Społeczeństwo niedalekiej przyszłości prezentuje Martyna i Grześ. Zalgorytmowani oczywiście.










wtorek, 14 listopada 2017

Defensio.

Biorąc pod uwagę powtarzające się w nadchodzących masowo listach prośby czytelników dziś będzie krótko słowem pisanym, dłużej za to obrazem. Naszła mnie bowiem wczoraj taka nagła refleksja dotycząca światowego spisku heteryków spod znaku dwóch skrzyżowanych patyków.
Przez kilka ostatnich lat trwa nagonka na chlapiących ozorem funkcjonariuszy kościoła katolickiego w Polsce. Zwłaszcza jeśli chodzi o rzekomo kontrowersyjne wypowiedzi klech dotyczące tradycyjnego, patriarchalnego modelu rodziny oraz miejsca kobiety w tym związku. Raz po raz oburzeniem pałają feministki, kobiety wyzwolone, lewacy, lewaczki oraz cała reszta która dała się omamić temu bajdurzeniu o równouprawnieniu płci. I czemuż to tak? Bo od czasu do czasu jakiś pozbawiony seksu facet biegający na co dzień w sukience i w purpurowym przyciasnym bereciku z takimże pomponikiem da upust swoim frustracjom wynikającym z niespełnionych fantazji? Bez sensu powiadam wam. Zamiast się na takiego oburzać, czy nagłaśniać jego słowa, trzeba mu współczuć i życzyć z głębi serca tego co Owsiak życzył pewnej posłance (nie bez racji zresztą). A prawdziwe zagrożenie wierzcie mi czyha zgoła gdzie indziej.
Dawno, dawno temu, pewnego wieczoru, a było to właśnie wczoraj zaległem co rzadko bywa przed telewizorem z połowicą mą jako przystało i postanowiliśmy obejrzeć film nadawany w czasie rzeczywistym, zamiast jak to mamy w zwyczaju nagrać go i obejrzeć kiedy indziej. Oglądanie w opisywanym trybie posiada jedną podstawową wadę - nie da się przewinąć reklam. Oglądaliśmy więc film, przerywaną przymusową papką dla mas i w pewnym momencie mnie olśniło! O kurwa! - pomyślałem (bo zazwyczaj myślę zwięźle). To jest dopiero indoktrynacja! Co test proszków do prania to zbawiciel płci męskiej oświeca niewiastę piorącą na okrągło stroje synów po meczu. Co płyn do mycia naczyń to stuk puk do drzwi i otwiera kura domowa. Co święta jakiekolwiek to w kuchni mama z córką, bo mąż z synem rżnie choinkę w lesie. Nawet jeśli zbolały facet przyjmuje zbawczy lek na wątrobę to przy stole usługuje mu żona, a jeśli to inny męski lek to pod stołem usługuje narzeczona. Bywa czasami ta, że w reklamie nie pojawia się żaden macho i wtedy można właściwie w ciemno założyć, że reklama dotyczy nietrzymania moczu, rozstępów lub higieny intymnej bo przecież prawdziwy facet jajek nie myje i w gacie nie leje. Stereotyp stereotypem stereotyp pogania. A kiedy reklama jest skierowana stricte do facetów, to zazwyczaj w tle przewijają się szybkie kobiety, piękne auta, forsa i aura sukcesu zawodowego. Choć trzeba uczciwie przyznać, że ostatnio zdarzają się też podejrzane moralnie spoty skierowane do znudzonych swoim codziennym związkiem mężczyzn. Jak nie dojenie żyrafy (kamera litościwie nie pokazuje co jest dojone) to jakiś typek z przerostem mięśni ujeżdża od tyłu konia lub szlaja się nieco ubezwłasnowolniony po dżungli pod pachą goryla płci nieznanej.
I tak od rana do wieczora, od piątku do świątku. Oglądają dorośli i dzieci. Utrwalając sobie wzorzec "prawdziwej" rodziny podprogowo właściwie. Faceci w czerni i ich czerstwe gadki przy tym wszystkim to pikuś. Nomen omen Pan Pikuś.

A teraz w nagrodę w ramach obiecanych obrazków sesja. Stereotypowa. Bo z piękną i nieubraną kobietą. Ale to nie dlatego, że nie wierzę w równouprawnienie, a dlatego, że jeśli cokolwiek na świecie warto miłować to naturalne piękno. Sesja wykonana na filmie ORWO NP22 któremu data przydatności do spożycia minęła w 1992 roku. Czyli rok wcześniej (wybacz Martyna, że zdradzam tą tajemnicę) niż na świat przyszła utrwalona na nim niewiasta.










Dr EjAj.

 Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, kiedy byłem jeszcze młodym chłopcem w okresie dojrzewania (żona złośliwie twi...