sobota, 24 października 2020

Płodozmian.

 Jakiś czas temu Aszdziennik zajmujący się wymyślaniem i publikowaniem fałszywych, acz często kontrowersyjnych informacji ogłosił całkiem uczciwie i niefałszywie, że coraz trudniej jest redaktorom Aszdziennika pełnić swoją "fejkową" misję, bowiem konkurencja ze strony rządu PiS w tworzeniu kretyńskiej rzeczywistości i jeszcze bardziej kretyńskich informacji jest zdecydowanie zbyt mocna. Przypomniało mi to, jak czasami we własnym mniemaniu na wyrost opisywałem czekającą nas przyszłość, wieszcząc mniejsze lub większe apokalipsy życia obyczajowego i społecznego. Dłubiąc w nosie oraz bujając w chmurach dwóch rzeczy nie przewidziałem (na pewno nie przewidziałem ich jeszcze więcej, więc spokojnie, wszystko przed nami): koronawirusa, który niespodziewanie i błyskawicznie w znacznym stopniu wywróci znany nam świat do góry nogami oraz rządów idiotów w Polsce, którzy wywracają nasz świat do góry nogami od dłuższego czasu zupełnie bezkarnie. No może gwoli ścisłości pierwszą wygraną PiS przewidziałem, ale po kilku latach ich rządów byłem święcie przekonany, że naród dla paru marnych groszy pochodzących zresztą z tegoż narodu kieszeni, nie klęknie radośnie i ochoczo z wypiętym gołym tyłkiem przed "ludzkimi panami". A jednak. Nie wiem czy powodem takiej postawy jest wpisana najwyraźniej w geny Polaków martyrologia, która nie pozwala nam spać spokojnie jeśli nie jesteśmy ciemiężeni, najeżdżani, grabieni i gwałceni czy też lata jako takiego dobrobytu i stabilizacji rozleniwiły naród, uczyniły go upośledzonym w stopniu lekkim dobrotliwym kretynem śliniącym się radośnie na widok marchewki.

Stało się. Krążący gdzieś w kuluarach i wydający się zbyt nierealnym, by zostać poddanym głosowaniu, projekt zaostrzający prawo aborcyjne do granic absurdu, został przyklepany przez posłów, osłów i posłanki. Tych samych, którzy moment wcześniej z troską pochylali się nad hodowlą zwierząt futerkowych, by chwilę później uznać wyemancypowane i hołdujące egipskiej modzie (przynajmniej jeśli chodzi o golenie miejsc intymnych) kobiety za istoty "niefuterkowe", a przez to niegodne tego by samodzielnie mogły decydować o swoim kroczu, swoich macicach, a przede wszystkim o swoim życiu. Poranna kawa smakuje mi gorzko, kiedy pomyślę sobie, że w 21 wieku, w środkowej było nie było Europie, niemały jak na ten kontynent kraj, przeistacza się w państwo wyznaniowe, przy równoczesnej milczącej bierności Unii Europejskiej, powstałej między innymi po to przecież, by do takich rzeczy nie dochodziło. Zdaję sobie całkowicie sprawę, że wielu moich znajomych uważających się za katolików, niejednokrotnie mogło mieć do mnie mniejsze lub większe pretensje, dotyczące mojej postawy wyrażanej werbalnie, wobec ich wiary, czy też działań przedstawicieli ich kościoła, niemniej sam sobie w tej kwestii nie mam nic do zarzucenia. Reagowałem i reagować będę na wszelkie przejawy opresji ze strony jakiegokolwiek sekty religijnej, nie wykluczając tej dominującej aktualnie w Polsce. Nie chadzałem, ani nadal chadzać nie zamierzam do kościołów, żeby na siłę poczuć się urażonym czy też urażać w takich miejscach uczucia innych. Uważam, że każdy ma prawo wierzyć w to co chce, jedni w naukę, drudzy w płaską ziemię, a jeszcze inni w zapiski z komiksu sprzed 2 tysięcy lat. Jednocześnie uważam, że nikt nie ma prawa narzucać drugiej osobie swoich przekonań siłą. Czy to jest owijanie głowy folią aluminiową mającą chronić przed promieniowaniem 5G, czy też przestrzeganie religijnych przykazań. Niestety jak widać, druga strona od dawna nie przestrzega zasad fair play pożycia społecznego, więc czuję się całkowicie zwolniony z bycia tolerancyjnym wobec katolickiej odmienności, czemu od dziś zamierzam dawać wyraz bardziej stanowczo i w mniej grzeczny sposób nich dotychczas. Jest to więc najlepszy moment, żeby wszyscy, którzy uważają, że prawicowi politycy oraz tak zwani księża mają prawo zaglądać kobietom do cipek (przepraszam, za ten oczywisty kolokwializm, ale inaczej się nie da), oddalili się pospiesznie w przeciwnym kierunku niż ja, lub zgodnie z naukami jakie wyznają nadstawili drugie policzki, bo klepać będę ochoczo.

Na początek naszego rozstania lub całkiem nowego życia według zmienionych zasad, sesja powstała całkiem niedawno i w znakomitej części zupełnie spontanicznie i przypadkowo. Zamysł pierwotny ewoluował dzięki rekwizytom jakie przywiozła ze sobą modelka. Będąc co do zasady otwartym na propozycje i niespodziewane zwroty akcji przystałem na taką wersję i jak się okazało bez wcześniejszego planowania powstały prorocze niestety zdjęcia. Sylwia w moim obiektywie.













wtorek, 6 października 2020

Matka Boska nam pomoże.

 "Matka Boska nam pomoże, bo ją bardzo dobrze znamy, biskup śpiewa, a chłop orze, Amerykę przeganiamy...". To oczywiście fragment "starej" już piosenki Big Cyca pod znamiennym tytułem "Polacy". Pasuje jak ulał do ostatniej wizyty Sanepidu na Jasnej Górze. Jak podają media główny Inspektor Sanitarny wraz z delegacjami poszczególnych stacji sanitarno- epidemiologicznych postanowili się udać na Jasną Górę, by wymodlić u Matki Bożej ustanie pandemii i siły do dalszej służby społeczeństwu. 
Szczerze mówiąc, czy też pisząc nie mam zielonego pojęcia skąd taki pomysł u głównego Nadszyszkownika Sanepidu. To znaczy ogólnie jakoś tam z grubsza rozumiem potrzebę niektórych jednostek do posiadania wyimaginowanego przyjaciela z którym rozmawiają, powierzają mu swoje sekrety czy też modlą się do niego w różnych sprawach. Nie rozumiem natomiast oczekiwania, że akurat w tej sytuacji, owa Matka Boża zareaguje pozytywnie na wznoszone petycje, skoro nie reagowała podczas ostatnich dwóch wielkich wojen światowych ze znacznie większą liczbą ofiar śmiertelnych i pokrzywdzonych. Dziwi mnie trochę też wybór miejsca modlitwy (choć pewnie chodzi o ten słynny, rzekomo czyniący cuda obraz czarnoskórej niewiasty z równie czarnoskórym dziecięciem na rękach), wszak zakonnicy z Jasnej Góry znani są z tego, że sami nie do końca ufają istotom w niebiesiech, tylko sprawnie i fachowo wysyłają bliźnich na niebiańskie łąki za pomocą prochu i armat.  
Na szczęście Wielki Nadszyszkownik, całkiem sprytnie resztkami przytomności umysłu, wyraził podczas pielgrzymki na Jasną Górę nadzieję, że dzięki koronawirusowi istnieje całkiem realna szansa na otrzymanie przyzwoitych pieniędzy z budżetu państwa na ucyfrowienie i skomputeryzowanie tej instytucji co w przyszłości pomoże lepiej i sprawniej działać w przypadku kolejnego zagrożenia oraz podziękował swoim wszystkim pracownikom za trud ich pracy w tych ciężkich czasach. Czyli zgodnie z mądrością ludowego powiedzenia, że Bogu świeczkę, a diabłu ogarek zabezpieczył się chytrze chłopina na wszystkich możliwych frontach ewentualnej kooperacji nie bacząc na poziom abstrakcji. Może to i jest jakaś metoda? Co by się później nie wydarzyło, zawsze może być ktoś inny winny, jak nie nadprzyrodzone istoty to skąpy premier. 

W ramach skromnej oprawy wizualnej Angelika, zaklinająca deszcz, a jak wiadomo nic tak nie rozpędza chmur deszczowych jak zmoczenie sobie nóg. 












czwartek, 10 września 2020

Człekokształtne.

W Polsce już tak jest, że im mniej ktoś wie, tym chętniej się wypowiada, zwłaszcza w dziedzinach o których nie ma zielonego pojęcia lub, które go kompletnie nie dotyczą. Przypadłość ta jest niezależna od przynależności do jakiejkolwiek grupy zawodowej, społecznej czy intelektualnej, choć jak chyba słusznie podejrzewają wnikliwi obserwatorzy, jest mocno zależna od poziomu i jakości wykształcenia.  I tak lekko tylko parafrazując w istocie przeznaczenia słów pana Kubę Sinkiewicza z Elektrycznych Gitar: rodzą się szajby małe i biedne, karmię się nimi i karmić będę. Objawił się nam bowiem kolejny sukienkowy myśliciel ambonowy, czyli nijaki biskup Zawitkowski, który to w ramach obelgi jak mniemam, teatralnie podczas kazania w kościółku zapytywał zaocznie i domyślnie niejaką Margot słowami: "Zbrodniarzem jesteś czy bohaterem? Ocalasz czy gubisz Pospolitą Rzecz? Tak miś się odczłowieczył? Czyżbyś zszedł do rzędu człekokształtnych?". 
Z jednej strony uznać trzeba, iż biskup będący dosyć wysoko postawionym urzędnikiem w swojej firmie ma prawo się z tą instytucją identyfikować, a co za tym idzie musi mieć rozległą wiedzę na temat wieków kościelnych zbrodni przeciwko ludzkości oraz Rzeczypospolitej, więc jego pytania o te nierozliczone do dziś kwestie, choć skierowane w niewłaściwym kierunku jednak podstawę jakąś mają. Z drugiej, rzec można naukowej strony biskup też nie odbiega od tradycji kościoła, który to od wieków stał na straży ciemnoty i zabobonu zwalczając postęp naukowy i techniczny jak tylko się dało.  Dodatkowo moim zdaniem w zaistniałej sytuacji wyszło na wierzch Zawitkowskiego wagarowanie w szkole podczas lekcji przyrody i biologii. Gdyby nie te szkolne absencje poświęcone zapewne modlitwie, biskup wiedziałby, że człowiek z rzędu człekokształtnych nigdy nie wyszedł, więc wejść tam ponownie nie może, tak jak wielbłąd przez ucho igielne nie przejdzie, choćby skały srały jak kiedyś mawiała młodzież. Dalej zanurza się bełkotliwie w nurty religijne, z którymi mi trudno dyskutować bo to nie moja bajka, więc się zdaje na wiedzę biskupa: grozi karą boską za podnoszenie ręki na dzieło boskie czyli człowieka choćby był i na tęczowo pomalowany (stąd jak rozumiem Żołnierze Chrystusa z żelaznymi różańcami owiniętymi na pięściach) i jednocześnie mówi o topieniu ludzi w morzu z kamieniem młyńskim przywiązanym do szyi, przywołuje na pomoc w walce z tęczową zarazą zastępy przeróżnych Matek Boskich (w tym dwie Polki i jedną Żydówkę) oraz oczekuje od niebios nowego cudu nad Wisłą, popisując się ponownie brakami w edukacji (cud nad Wisłą to dzieło błyskotliwego generała Rozwadowskiego oraz zespołu szyfrantów pod wodzą porucznika Kowalewskiego, a nie szarża zastępów aniołów z Maryją na czele). 

Nie wiem do jakiego gatunku należy biskup Zawitkowski i jemu podobni. I chyba mi ta wiedza do niczego potrzebna nie jest. Niemniej się cieszę, że tak jak ja nie należy do człekokształtnych, bo mimo wszystko odrobinę odczuwałbym wstyd za swój gatunek patrząc i słuchając tego typa i jego kamratów. Domniemywać również się ośmielę w imieniu małp wszelakich, że gdyby biskup miał z nimi wspólnego przodka choćby i te parę milionów lat temu, też by odczuwały zażenowanie. A tak i one i ja, możemy odetchnąć z ulgą i w ramach okraszania słowa obrazem pokazać krótką, człekokształtną sesję zdjęciową. 


Za Wikipedią: Człekokształtne (Hominoidea) – nadrodzina naczelnych, w której skład wchodzą człowiekowate (hominidy) oraz gibbonowate. Według obecnych przypuszczeń ostatni wspólny przodek tej grupy żył 15-20 mln lat temu, natomiast linia ewolucyjna prowadząca do gibonowatych oddzieliła się od linii człowiekowatych około 5-7 mln lat temu. Zgodnie ze współczesną klasyfikacją, do tej grupy należą dwie rodziny: rodzina gibbonowatych (Hylobatidae) składająca się z czterech rodzajów i 14 gatunków, rodzina człowiekowatych (Hominidae), w skład której zalicza się goryle, orangutany, szympansy i ludzi.














 

środa, 19 sierpnia 2020

Święto Fotografii.

 "Ujrzeć ją nagą chęć we mnie najszczersza, Podszedłem: Proszę, pozuj mi do wiersza."


Jak udowadnia powyższa fraszka, autorstwa Jana Sztaudyngera nie aparat czyni fotografa, lecz afirmacyjna postawa podejścia do życia - co według opisu mistrza Sztaudyngera cechowało jego samego jak i jego twórczość. Niemniej dziś 19 sierpnia z okazji Święta Fotografii przybliżyć chciałbym na szybko historię tej dziedziny sztuki i moment wkroczenia aparatów pod strzechy. 

Jak wiadomo, ludzie od wieków posiadali potrzebę uwieczniania obrazów, upływającego czasu, zapisywania w ten sposób historii. Zaczęło się oczywiście od rysunków naskalnych, niesłusznie nazywanych prymitywnymi czego dowodem jest Picasso, Nikifor czy Ernst. Potem bywało też różnie, poprzez koszmarki średniowiecznego malarstwa sakralnego i renesansowo barokowe kiczowate jelenie na rykowisku czy wyfiokowane aniołki z gołymi półdupkami, aż po wiek XIX kiedy Francuz Joseph Niépce przy pomocy asfaltu syryjskiego utrwalił po raz pierwszy obraz, bez używania farb czy pędzli. Oczywiście technika ta była czasochłonna i niezwykle trudna, dlatego też wkrótce po podjęciu przez Josepha współpracy z Louisem Daguerre’em powstała dagerotypia oraz pierwszy aparat fotograficzny z prawdziwego zdarzenia. Rząd Francuski w 1839 roku od obu panów odkupił patent starając się upowszechnić fotografię wśród szerszej liczby osób. Niemniej prawdziwy przełom nastąpił dopiero kiedy Amerykanin, pan George Eastman pod koniec XIX wieku opatentował zapis obrazu na papierze pokrytym suchym żelem i zbudował aparat Kodak. Potem było już z górki, filmy zwijane, filmy kolorowe, aż po dzisiejszą erę fotografii cyfrowej. 

Szanowni fotografowie. I wy modelki, wizażystki, stylistki, rekwizytorzy i nawet "trzymacze" blend. Z okazji Waszego święta najszczersze życzenia. Obyście zawsze odnajdywali radość w tym zwykłym - niezwykłym święcie tworzenia, rejestrowania i zapisywania tego co nas otacza i tego co nam w głowach siedzi. Niezależnie od preferowanych technik i tego po której stronie aparatu stoicie - dziś jest Wasze święto. Świętujcie więc!


A u mnie jak zwykle okrasa wizualna. Niewiasty dwie, które pewnego dnia odwiedziły mnie na mojej budowie. Poświętować oczywiście. Odrobine przedwcześnie, ale nie czepiajmy się szczegółów. 


    



















środa, 5 sierpnia 2020

Królowa Bona.

Choć królowa Bona Sforza d’Aragona, znana jako ta, co sprowadziła do naszego kraju włoszczyznę, ale także jako żona Zygmunta Starego, królowa Polski i wielka księżna Litwy, niewątpliwie za sprawą siły swojego charakteru i szeregu reform wprowadzonych w Rzeczpospolitej obojga narodów, była postacią niezwykle barwną i godną wnikliwszej uwagi, to dziś nie o niej będzie. Bo dziś będzie o coraz powszechniejszym zjawisku jakie daje się zauważyć u nas, czyli o królowej bona, a właściwie królowych bonów, bo jest ich niezliczona ilość. Czyli o "madkach" swoich "bombelków". Nie neguję w żaden sposób trudów macierzyństwa, ani też niejednokrotnie poświęcenia przez kobiety własnych ambicji na rzecz rodziny i wychowania potomstwa. Raczej chylę czoła, zarówno przed tak zwanymi gospodyniami domowymi zajmującymi się od rana do nocy domem, przychówkiem i niejednokrotnie mężem, jak i przed kobietami, które w zadziwiający sposób łączą życie prywatne z równie intensywnym życiem zawodowym. Chapeau bas szanowne panie. Jednocześnie, równolegle obserwuję od kilku lat intensywny rozwój trzeciego modelu kobiety matki. Właściwie "madki". To jednostki, które właściwie gdyby nie ich dzieci "nabyte" świadomie lub też i nie, nie byłyby w stanie nie tyle nawet związać końca z końcem co w ogóle funkcjonować w społeczeństwie, ponieważ w znakomitej większości jedyne co tak naprawdę potrafią to rozłożyć nogi i mieć dzieci. Zgoda, taki model niewiasty istniał praktycznie od zarania dziejów ludzkości i jak pokazuje historia dla wielu mężczyzn był wręcz wzorcowy i pożądany. Kobieta przez tak zwaną płeć silną była sprowadzana do roli bezwolnej maskotki służącej głównie do zaspakajania żądzy mężczyzn (Jan Chryzostom) oraz do przedłużania rodu, z tymże najcenniejsze były takie, które rodziły potomstwo płci męskiej, bo jak wiadomo nie od dziś dziewczynki powstają w wyniku uszkodzenia nasienia (św. Tomasz z Akwinu). Wieki trwało, nim kobiety (w tym również wzmiankowana królowa Bona) wywalczyły (i to dosłownie) sobie równe mężczyznom prawa, a i to nie wszędzie i nie do końca. Jak się okazuje zupełnie niepotrzebnie. Na nic wieki kobiet rycerzy, żołnierzy, naukowców, wynalazców i robotnic. Na nic protesty, strajki, parytety i parapety. Skoro wystarczyło parę ochłapów pseudo socjalnych w postaci pisowskich programów 500 plus czy wrześniowa wyprawka, żeby obnażyć prawdziwą naturę kobiet. Tylko seks bez zabezpieczeń i nic nierobienie im w głowie, żadne tam kariery i zawodowy rozwój, kiedy od rana do wieczora można siedzieć w domu, mieszać pomidorową w garze i czekać na powrót pana i władcy. To oczywiście przekoloryzowana wizja otaczającego nas od jakiegoś czasu świata, ale jakby się tak dobrze zastanowić i uważniej zacząć rozglądać dookoła... komuś zależy na powrocie do patriarchalnego porządku świata, ktoś się próbuje mścić na kobietach za to, że mamusia go trzymała tak krótko za ryj, że nigdy nie znalazł sobie godnej matczynej aprobaty partnerki, ktoś pełen lęków przed kobietami próbuje je w ten przedziwny sposób zneutralizować, w wielu przypadkach zresztą udanie. Mamy więc kolejny ochłap w postaci bonu wakacyjnego na każde dziecko. Całe 500 zł na "bombelka". Co poniektórych zapewne uradowało. Oczyma wyobraźni już widzę te rzesze kolonistów wysłanych przez swoje rodzicielki na wakacje marzeń, nad morze, nad jeziora, w góry i do lasów. Niech jadą, niech wdychają jod, spaliny, łapią kleszcze, pijawki oraz leszcze (to na obozach wędkarskich). Niech się uczą, że piękna nasza Polska cała, od Tatr, aż do morza i nawet z powrotem po drodze omijając na wszelki wypadek Radom i Sosnowiec. A wszystko to za całe "pińcet plus". Zaś nagle uwolnione od ciężaru pociech "madki" w tym czasie odnajdą chwilę na zmajstrowanie kolejnego źródła dochodów... z tymże tu bym zalecał jednak daleko idącą wstrzemięźliwość, bo od jakiegoś czasu co roztropniejsi analitycy finansowi płci męskiej oczywiście, wieszczą koniec socjalnego rozdawnictwa kasy, zwłaszcza w obliczu braku oczekiwanego mega przyrostu naturalnego, topniejących rezerw złota i coraz bardziej srogo spoglądającej na pisowskie ekscesy Unii Europejskiej. I wtedy z dnia na dzień może się okazać, że mamy w kraju miliony rodzin niezaradnych życiowo i miliony kobiet dla których podjęcie jakiejkolwiek pracy będzie życiowym wyzwaniem i osobistą tragedią.



W ramach galerii dziś Kamila, zwana Valkrah, która nieświadomie zupełnie dała mi się namówić na sesję ukazującą niezwykle atrakcyjne i egzotyczne wakacje za bon wakacyjny. Podziękowania dla niej i dla Klaudii z Domu w Lesie ;)


































































Dr EjAj.

 Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, kiedy byłem jeszcze młodym chłopcem w okresie dojrzewania (żona złośliwie twi...