Przejdź do głównej zawartości

Przepszczelenie.

 Człowiek ma jedną umiejętność jaka nie zmieniła się od wieków. Umiejętność destrukcji i anihilacji. I bez opamiętania korzysta z tego nieszczęsnego daru od lat. W skali istnienia naszego gatunku dopiero od niedawna zaczęliśmy zauważać (przynajmniej jego wyselekcjonowana umysłowo część) i jako tako rozumieć katastrofalne skutki jakie ze sobą niesie ta nasza unikalna umiejętność. Globalnie zaczęło się chyba od pszczół. Kilkadziesiąt lat temu nieśmiało pojawiły się pierwsze słabe alarmy: pszczoły wymierają, wraz z nimi wymrzemy i my. Z początku problemem zajęły się środowiska badawczo naukowe, potem te branżowe związane z pszczelarstwem i rolnictwem, potem coraz bardziej natarczywe nagłaśnianie problemu przyniosło efekty w postaci dotarcia do większości społeczeństwa. Były akcje informacyjne, akcje promocyjne, wspierające, w końcu duże i mniejsze miasta oraz firmy całkowicie prywatne zaczęły na swoich dachach stawiać ule, a obywatele dzielnie stawiali je w swoich ogródkach. Wszystko po to, by pszczoły nie wyginęły, a nasz świat czyli MY przetrwał. Przynajmniej w jako tako w niezmienionej formie, choć co bardziej sceptyczni już wtedy wieszczyli, że jest co najmniej o kilka dekad za późno na akcje zaradcze i to robione byle jak na kolanie. I mieli racje, bowiem niestety chęci chęciami, ale wyszło jak zwykle, kiedy człowiek zaczyna gmerać w Matce Naturze (i nie pytajcie mnie z której strony gmera, bo ja zawsze odpowiem, że od dupy strony). Lubimy psuć, niszczyć latami, ale w swojej zarozumiałości wydaje nam się, że wszystko naprawimy w rok, góra pięć, bo jesteśmy tacy technologicznie przecież rozwinięci. Latamy w kosmos, umiemy zabijać jedną bombą całe miasta, no i mamy Internet, który wie wszystko. Ale przyroda to nie gra w necie, nie algorytm, który da się poprawić przy komputerze, nie doniczka z roślinami w laboratorium. To żywy system, któremu lubimy dodawać przedrostek eko, żeby było jakoś tak ekologiczniej. A potem masowo zapszczelamy wcześniej wyniszczone urbanizacją miasta i czujemy się jakby rozgrzeszeni. Tyle tylko, że zamiast pomagać jak zwykle wdeptujemy w gówno coraz bardziej. Po pierwsze miasta w Polsce są przepszczelone. Czyli mamy za dużo pasiek, uli i pszczół w stosunku do miejsc, gdzie mogłyby one znaleźć nektar, co prowadzi do masowego wymierania nawet świeżo co założonych ekosreko pasiek. No bo na pokaz ule tak, pszczółki tak, ale co się da w mieście nadal betonujemy. A jak jest zieleń to ją przycinamy, pryskamy wszystko co po niej biega, trzymamy w ryzach, bo alergie, bo pyłki, bo kleszcze i chu* wie co jeszcze.
Po drugie, o czym już pisałem kilka lat temu, pszczoły z pasiek/uli nie są panaceum na wymieranie zapylaczy, a wręcz się do tego wymierania i niszczenia bioróżnorodności przy pomocy wydatnej ludzi wybitnie przyczyniają. Pszczoły miodne czyli pasiekowe budzą się wiosną z hibernacji dużo wcześniej niż dzikie ich siostry i reszta zapylaczy typu motyle, trzmiele i inne nektarosiorby. Co powoduje, że kiedy dzikie zapylacze osłabione po zimowym śnie wstają i zaczynają szukać czegoś do wszamania to nie znajdują i szybko giną, zwłaszcza jak trafią na chłodniejsze dni, co się zdarza ostatnio nader często. Dlatego ule w miastach tak, ale z głową. A do tego powinniśmy zadbać o zakwaterowanie dla innych zapylaczy, którym zazwyczaj wystarcza sporo mniejszy luksus niż kolorowy domek na dachu przedszkola. I przede wszystkim powinniśmy zadbać o stołówki dla owadów. I zacząć myśleć lokalnie, globalnie, ale nie wycinkowo na pokaz i byle jak.
Niestety jako gatunek umiemy już przepszczelić wszystko. Wymyśliliśmy auta elektryczne do których prąd produkujemy z węgla. Ograniczyliśmy produkcję plastikowych śmieci do tego stopnia, że za kawałek foliowej torby w sklepie musimy płacić dodatkowo, ale ogórki są sztuka w sztukę owinięte plastikiem i mają jeszcze doklejoną etykietę BIO. Segregujemy śmieci tylko po to, żeby większość wywieźć dokładnie na to samo wysypisko na które je wywoziliśmy zanim wymyślono segregację - bo nie bardzo mamy pomysł co z nimi robić. W dzikim pędzie do bycia eko unikamy poliestrowych, łatwo recyklingowalnych ubrań, wywalamy za to tony tych bawełnianych i lnianych sporo trudniejszych do ponownego przetworzenia, bo taniej wychodzi kupić nowe na nieustającej promocji niż prać czy łatać używane. Prawie rozwiązaliśmy też humanitarnie problem bezdomności kotów i psów - mniej więcej tak samo jak Amerykanie "rozwiązali problem" Indian - co z oczu to i z serca. Sadzimy więcej drzew - w końcu dotarło, że ludzkość bez tlenu nie przetrwa - jednocześnie opryskujemy zabójczymi preparatami wszystko co od tymi drzewami i po nich biega, bo to przecież robactwo i chwasty. Produkujemy i jednocześnie wywalamy miliardy ton żywności, kiedy co najmniej połowa świata głoduje lub niedojada. I tak dalej i tak dalej. Jedyne czego nie nauczyliśmy się porządnie robić to wyciągać wniosków z naszych własnych błędów. I w tym jesteśmy mistrzami świata jeśli i nie kosmosu.

Optymistycznym akcentem wizualnym będzie dziś Justyna, którą uchwyciłem na Plenerach z Pogranicza, hen na samiućkim Śląsku niedaleko Jasnej Góry, wśród pól bezkresnych gryką malowanych,
gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała. To znaczy na pewno by pałała, gdyby było trochę cieplej i latałyby pszczoły, no ale jak się nie ma co się lubi to się orze jak może. Pędzelkami przy Justynie machała Ola zwana Aleksandra Ska. W użyciu pentax645 i Rollei Rpx400.











Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc ...

Majtki wyklęte.

 Jest taki stary dowcip, mówiący o tym, że kiedyś, żeby zobaczyć kobiece pośladki należało rozchylić majtki, a dziś, żeby zobaczyć majtki, należy rozchylić pośladki.  Natenczas właśnie , dzięki impulsowi słownemu od Pani Zofii przedstawię w miarę zwięźle historię damskich majtek. Historię teoretycznie długą jak pantalony, ale tak naprawdę jeśli chodzi o przedział czasowy to skąpą jak stringi. Wydawać by się bowiem mogło, że kobieca bielizna jest czymś tak oczywistym i naturalnym, że na pewno pierwsze majtki założyła Ewa zaraz po wygnaniu z raju i jedyne co jest w tej historii niejasne to tylko to jakiej były firmy. Tymczasem jak się okazuje nic bardziej mylnego, przez wiele, wiele wieków gacie jako okrycie intymnej części ciała były czymś zarezerwowanym tylko i wyłącznie dla mężczyzn. Taki na przykład żyjący 5300 lat temu na terenach dzisiejszego Tyrolu słynny człowiek lodu Ötzi, oprócz wierzchniej odzieży miał na sobie specjalną skórzaną przepaskę chroniącą genitalia. W XIII ...

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze...