Przejdź do głównej zawartości

Łubudubu.

 "...To, że galaktyczny podmuch zmiecie naszą cywilizację, to nie jest dostateczny powód, by wybuchać płaczem..." I ja się zasadniczo z autorem tych słów, panem Piotrem Roguckim z zespołu Coma zgadzam. Ba, nawet chyba nalezę do tych, którzy uważają, że tej planecie będzie o niebo lepiej bez ludzi, niż z nimi. Człowiek bowiem jako gatunek, od kiedy tylko udało mu się osiągnąć poziom umiejętności kciuka przeciwstawnego, wziąć kamień do ręki i rozwalić nim głowę innego przedstawiciela swojego gatunku, robi wszystko by udoskonalać techniki anihilacji swoich pobratymców oraz innych stworzeń którym się udało nierzadko przez miliony lat przetrwać na planecie Ziemia. Ba, człowiekowi i tego jest za mało, więc wziął się za niszczenie tej planety, niczym dureń, który siedząc na gałęzi sam ją podcina.
Będąc osobnikiem, który od lat nie korzysta z dobrodziejstwa samoidiocenia przy pomocy oglądania tak zwanej telewizji, o niektórych sprawach dowiaduję się z lekkim opóźnieniem, nad czym niezwykle rzadko ubolewam, bo zazwyczaj większość tej wiedzy jest mi do niczego niepotrzebna, a jeśli jest coś faktycznie ważnego, to i tak dotrze do mnie innymi kanałami. Tak też było z 2024 YR4. Czyli z asteroidą, którą z zapartym tchem śledzą wszyscy badacze kosmosu i nieba. Nie dlatego, że jest szczególnie piękna, wielka czy coś w tym stylu. A dlatego, że istnieje pewien procent prawdopodobieństwa, że w 2032 roku przywali ona w Ziemię. Kiedy dowiedziałem się z radia o YR4 głoszono właśnie radosną nowinę, że to prawdopodobieństwo wzrosło do 3,1%. Choć jednocześnie zasmucił mnie fakt, że z racji swoich rozmiarów (ma wielkość 5 piętrowego bloku, bynajmniej nie jakoś strasznie długiego),asteroida nie należy do klasy zabójców planet, a jedynie niszczycieli miast. I do tego wedle wstępnych obliczeń ma przywalić raczej w rejony azjatyckie, albo południowoamerykańskie lub też w okolicę granicy Pakistanu i Indii (co nie byłoby takie głupie gdyby tylko powstał krater oddzielający na dobre te dwa zwaśnione narody). Niestety radość moja trwała niezwykle krótko, bo już następnego dnia ogłoszono, że prawdopodobieństwo opadło do nikczemnego procenta z kawałkiem, a do tego NASA już jakiś czas temu przy pomocy specjalnego satelity przetestowała metodę zmieniania trajektorii podobnych obiektów. I jakby tych nieszczęść było mało to na dokładkę właśnie do podobnego testu się szykują Chińczycy, czyli jest nadzieja na ocalenie naszego durnego gatunku większa, niż to, że ta asteroida w ogóle znajdzie się na kursie kolizyjnym z Ziemią. I nawet nie pocieszyły mnie te skromne niczym rodzynki w serniku szczątki rakiety Muska, które spadły na Polskę nie wywołując nawet tyciego pożaru.
Drodzy moi jest mi w związku z tym niezwykle przykro i muszę oświadczyć, iż dalej będziemy musieli się znosić, dla wielu (w tym dla mnie) zwłaszcza będzie to przykre wyzwanie z powodu medialnego istnienia szerzej znanych osób jak na przykład Trump, Fiutin, wspomniany już Musk czy poseł Kowalski, który w mojej skromnej opinii poza wypracowaniem umiejętności samodzielnego ubierania się, nadal tkwi mentalnie na etapie niezwykłej radości po odkryciu owego nieszczęsnego kciuka przeciwstawnego. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że z czeluści kosmosu wyłoni się jakaś kolejna sympatyczna asteroida mocniej zainteresowana przytuleniem się do naszego globu. Myślę, że Ziemia nie może się już doczekać.

A dopóki to nie nastąpi zapraszam do obejrzenia sesji, która powstała już jakiś czas temu. Jak się zmruży lewe oko to można nawet uznać, że Mia ogląda atlas ciał astralnych. Albo ciał po prostu.
Kiev88/hp5

 













 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc ...

Biała Lwica.

Oto pomysł jaki chodził mi o głowie od dłuższego czasu. Mając "pod ręką" tak wspaniałą aktorską parę jak Andrzej Bersz (i jego przebogata garderoba oraz rekwizyty) i Wiktoria Szadkowska (jej uroda oraz jej przedługie blond włosy) nie bałem się realizacji, choć do obojga trzeba już niestety ustawiać się w kolejce i cierpliwie czekać. Do szczęścia brakowało nam jedynie zdolnej wizażystki z talentem fryzjerskim, takiej jak Magda Kwaśnik. W pewne wyczekane i wystane w kolejce poniedziałkowe przedpołudnie spotkaliśmy się więc wszyscy czworo (a właściwie pięcioro - gościnnie pojawił się Olek, fotograf) w mojej podwarszawskiej wsi. Efekt tego spotkania możecie obejrzeć poniżej. Tradycyjnie już za aparat posłużył kiev 88, a za film tmax400.

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze...