Przejdź do głównej zawartości

Latarnik.

"Wyobraźmy sobie, że istnieje stan, który sprawia, że człowiek staje się drażliwy, przygnębiony i skupiony na sobie, i wiąże się to z 26-procentowym wzrostem prawdopodobieństwa wystąpienia przedwczesnej śmierci. […] Stan ten jest zwykle odwracalny, ale zdroworozsądkowe rozwiązania nie są pomocne. Dochód, wykształcenie, płeć i pochodzenie nie zapewniają ochrony przed nim, a stan ten jest zaraźliwy”.
Nie jest to niestety fragment kolejnej apokaliptycznej powieści. Ani fragment filmu o zombie. Tylko pierwsze słowa wykładu profesora Johna Cacoppo, który poświęcił 30 lat
swojej naukowej kariery na badaniu samotności. I nie chodzi tu o samotność długodystansowca, latarnika Skawińskiego, Robinsona Cruzoe, Golluma z jego pierścieniem czy Tańczącego z Wilkami. Mowa bowiem o samotności w tłumie. Już w latach 50tych XX wieku w Stanach Zjednoczonych ukazała się książka Davida Riesmana „Samotny tłum”, która wywołała falę burzliwej dyskusji na temat tego czy samotność podobnie jak depresję czy długotrwały stres można uznać za chorobę cywilizacyjną czy też nie. Potem niestety było już tylko gorzej. Jeszcze na długo przed globalną izolacją jednostek, wywołaną zagrożeniem pandemią covid-19, psycholodzy i psychiatrzy alarmowali o tym problemie w mocno rozwiniętych krajach. Jak chociażby Vivek Murty, naczelny lekarz Stanów Zjednoczonych, zarówno za prezydentury Baracka Obamy jak i Joego Bidena, który informował oficjalnie o samotności w kontekście kryzysu zdrowia publicznego w Stanach Zjednoczonych. Problem zauważono ten problem również na Wyspach Brytyjskich. Zauważono i straty oszacowano na 800 milionów euro rocznie. I problem ten wbrew pozorom nie dotyczy tylko ludzi starszych. Na samotność cierpi coraz więcej procent światowej populacji bez względu na wiek. Cierpi i zapada na choroby prowadzące ostatecznie do śmierci. Długotrwały stres, depresja wydają się być oczywistymi skutkami poczucia bycia samemu. Ale w toku badań stwierdzono, że samotność sprzyja wywoływaniu wiele innych zabójczych chorób. Cukrzycę, nadciśnienie, choroby serca, raka, chorobę otępienną. Na ile poważnym problemem współczesności staje się to zagadnienie świadczy powołanie w rządzie Wielkiej Brytanii w 2018 roku przez Theresę May, minister ds. samotności. Również w Japonii ten ten problem jest wpisany w listę zadań ministerstwa zdrowia. Dania czy bardziej dla nas egzotyczna Australia także uruchomiły mechanizmy mające zapobiegać samotności. Jeśli chodzi o Polskę to tylko dwie instytucje zajęły się tym tematem na poważnie. Obie pozarządowe. Szlachetna Paczka opublikowała raport o Samotności, a stowarzyszenie Mali Bracia Ubogich uruchomiło program „Twoja obecność pomaga mi żyć”. A państwo Polskie? Te od lat problemu nie zauważa, niezależnie od tego kto rządzi. Bo samotność mimo jako takiego funkcjonowania w społeczeństwie mamy przecież wpisaną w geny. Konrad Wallenrod, Kordian, czy nawet ksiądz Robak z Pana Tadeusza. Ale także nieszczęśliwie zakochany Wokulski czy jego subiekt Rzecki, albo Cezary Baryka. U nas samotność jawi się jako romantyzm niezłomny, jako poświęcenie się ukochanej ojczyźnie lub ukochanej kobiecie ponad wszystko. Jak pokazują wieloletnie badania nie jesteśmy narodem szczególnie wybranym jak nam się śniło i śni często dalej. Tylko narodem szczególnie dotkniętym manią wielkości, z czym wiąże się większe ryzyko samotności. Jesteśmy wielcy, zazwyczaj polegli niepokonani, wyjątkowi, jedyni tacy... tylko nie umiemy rozmawiać szczerze ze sobą nawet w najbliższej rodzinie, nie umiemy z sąsiadami, nie umiemy sami ze sobą... Żyjemy samotnie wśród ludzi i samotnie umieramy. Ale (bo zawsze jest jakieś ale) gdyby komuś się znudziło przedwczesne umieranie na upierdliwe choroby, to jest na to rada. Trzeba wyjść do ludzi, a często nawet nie tyle wyjść, co zaprosić ich do siebie, do swojego życia, umysłu. Zagadać, porozmawiać, popytać. Samotna może być nasza starsza sąsiadka/sąsiad. Studentka, piętro wyżej i chłopak w dresie dwa piętra niżej. Uczeń liceum, emeryt. Nawet matka dwójki dzieci może czuć się samotna. Ja mogę, Ty możesz, oni mogą zamknąć się w swoim świecie jak ślimak w skorupce. Bo życie wśród ludzi , nawet pozornie bogate towarzysko, nie gwarantuje wcale bycia niesamotnym.

Dziś wizualnie samotność. W tłumie. 
Trzy przecudne kobiety. Ola, Ewa i Ola.
Bandaże i kropki: Moniak
Obandażowane na plenerze Adela Photo Pathology 2024/2 w Krzętowie. Pentax 645/hp5.

















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc ...

Biała Lwica.

Oto pomysł jaki chodził mi o głowie od dłuższego czasu. Mając "pod ręką" tak wspaniałą aktorską parę jak Andrzej Bersz (i jego przebogata garderoba oraz rekwizyty) i Wiktoria Szadkowska (jej uroda oraz jej przedługie blond włosy) nie bałem się realizacji, choć do obojga trzeba już niestety ustawiać się w kolejce i cierpliwie czekać. Do szczęścia brakowało nam jedynie zdolnej wizażystki z talentem fryzjerskim, takiej jak Magda Kwaśnik. W pewne wyczekane i wystane w kolejce poniedziałkowe przedpołudnie spotkaliśmy się więc wszyscy czworo (a właściwie pięcioro - gościnnie pojawił się Olek, fotograf) w mojej podwarszawskiej wsi. Efekt tego spotkania możecie obejrzeć poniżej. Tradycyjnie już za aparat posłużył kiev 88, a za film tmax400.

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze...