Przejdź do głównej zawartości

Bug tak chciał.

 Pierwszy dzień piździernika i pierwszy przymrozek. Taki prawdziwy, wiecie szron na szybach i po wyjściu za próg wyrywające się z piersi: o kur...a jak zimno. A jeszcze parę dni temu wiatr szumiał we włosach, muchy zabijały się o wyszczerzone zęby i na krótki rękawek na motocyklu było ciepło. No ale należało się tego spodziewać, wczoraj na niebie pojawił się pierwszy klucz dzikich gęsi, a od jakiegoś czasu żurawie robią kręgi na niebie. No i grzyby są w lesie. W taki poranek nic nie robi tak dobrze, jak gorąca aromatyczna kawa... a skoro kawa to tak tylko przypomnę, że pierwszy dzień tego miesiąca to między innymi Międzynarodowe Święto Kawy, napoju bez którego wielu z nas nie wyobraża sobie poranka czy popołudnia. A skąd w ogóle wzięła się kawa? Najprawdopodobniej z terenów, które dziś obejmuje Etiopia, a sama jej nazwa wedle badaczy pochodzi od miasta i regionu Kaffy, gdzie po dziś dzień uprawia się krzewy kawowca. Kawa jako roślina znana jest ludzkości od ponad 2000 lat, choć na początku nie była wcale napojem, spożywano ją bowiem z masłem i solą. Legendy etiopskie mówią o tym, że dawno, dawno temu pasterze wypasający kozy wśród krzewów kawowca zaobserwowali, że ich podopieczne po zjedzeniu czerwonych ziaren nagle stawały się dziwnie pobudzone i pełne energii, więc sami zaczęli zrywać i żuć owoce kawowca. Jako napój kawę najprawdopodobniej spożyto po raz pierwszy na ówczesnych terenach dzisiejszego Jemenu, gdzie trafiła z  Etiopii wraz z kupcami na przełomie trzynastego i czternastego wieku. Potem za sprawą Beduinów napój ten "rozlał" się po całym Półwyspie Arabskim. W Europie kawa rozpanoszyła się nieco później, a jej rozkwit zaczął się, kiedy papież Klemens VIII jako przedstawiciel niebios na ziemi zapewnił, iż nie jest ona dziełem szatana, a może nawet wręcz przeciwnie. Istnieją silne podejrzenia, że pierwsze kawiarnie powstały w kraju herbaciarzy czyli Anglii. Pierwszy udokumentowany przybytek z gorącą kawą otworzył w Oxfordzie w 1650 roku osmański Żyd o imieniu Jakub. Pierwsza z prawdziwego zdarzenia kawiarnia została otwarta w Londynie niespełna dwa lata później. Kiedy w 1671 roku otwierano w Paryżu pierwszą kawiarnię w samej Anglii lekko licząc było ich już około trzech tysięcy. Na samym początku kawa była droga, więc była używką dostępną tylko dla elit i arystokracji, a jej najwięksi producenci czyli Francja i Holandia zazdrośnie strzegli swoich plantacji w Cejlonie, Jawie czy Gujanie Francuskiej. Szyki w końcu pomieszała im inna ówczesna morska potęga czyli Portugalia, która po śmiałej kradzieży sadzonek z Gujany założyła własne plantacje w Brazylii upowszechniając kawę również wśród warstw uboższych.
Historia kawy w Polsce to historia wojen z Turkami. Pierwsze kawiarnie otworzono w Kamieńcu Podolskim na terenach wówczas zajętych przez wojska osmańskie - wstęp do niej mieli wyłącznie Turkowie. Prawdziwa Polska pierwsza kawiarnia została otwarta w Gdańsku na przełomie siedemnastego i osiemnastego wieku, skąd dosyć szybko podbiła podniebienia i nosy reszty ziem polskich. Warto dodać, że w Europie początkowo pito kawę na sposób arabski - bez żadnych dodatków, dopiero z czasem zaczęto do niej dodawać cukier, mleko i śmietankę. Pod koniec osiemnastego wieku "kawa po polsku" czyli z dodatkiem tłustej śmietanki zdobyła sławę i uznanie w całej Europie.
Dziś kawa to najpopularniejszy i najczęściej pity napój - nie tylko w Polsce. Także z okazji jej święta... smacznego.

A obrazkowo jak to u mnie bywa dziś Sonia, uchwycona na tegorocznym plenerze Misja Wschód, w ostatnich dosłownie promieniach zachodzącego nad Bugiem słońca - kiedy zrobiłem ostatnią klatkę minutę później słońce schowało się za widnokręgiem. Jednak Bug tak chciał i zdążyliśmy. Potem jak to bywa na plenerach była kawa i grzeczne rozmowy przy ognisku ;)

penax645/hp5

















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc ...

Biała Lwica.

Oto pomysł jaki chodził mi o głowie od dłuższego czasu. Mając "pod ręką" tak wspaniałą aktorską parę jak Andrzej Bersz (i jego przebogata garderoba oraz rekwizyty) i Wiktoria Szadkowska (jej uroda oraz jej przedługie blond włosy) nie bałem się realizacji, choć do obojga trzeba już niestety ustawiać się w kolejce i cierpliwie czekać. Do szczęścia brakowało nam jedynie zdolnej wizażystki z talentem fryzjerskim, takiej jak Magda Kwaśnik. W pewne wyczekane i wystane w kolejce poniedziałkowe przedpołudnie spotkaliśmy się więc wszyscy czworo (a właściwie pięcioro - gościnnie pojawił się Olek, fotograf) w mojej podwarszawskiej wsi. Efekt tego spotkania możecie obejrzeć poniżej. Tradycyjnie już za aparat posłużył kiev 88, a za film tmax400.

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze...