Przejdź do głównej zawartości

Dindim.

 Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami Stanisław Wyspiański w swoim dziele "Wesele" zawarł sentencję: ""Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś spokojna, byle polska wieś zaciszna". Oczywiście wiem, że intencje Wyspiańskiego piszącego ową groteskę na przekrój obywateli polskich były zgoła odmienne, niż moje obecnie, ale pasuje to jak ulał do spokojnej, uroczej, sielskiej opowieści jaką chciałbym teraz przedstawić, na przekór wojnom, konfliktom, politycznym sporom czy globalnej kłótni o to który kraj jest potężniejszy.

Dziś będzie o Dindimie. Czyli pingwinie magellańskim, którego w skrajnym stanie (oblepionego ropą, niezdolnego do samodzielnego jedzenia czy poruszana się) odnalazł u wybrzeży Brazylii na małej wysepce
Joao Pereira de Souza - 71 letni wówczas murarz, który sezonowo zajmował się również rybactwem. Joao zabrał pingwina do swojego domu, oczyścił z ropy, odkarmił, a kiedy uznał, że ptak jest w dobrej kondycji postanowił go wypuścić na wolność. Pingwin jednak postanowił inaczej, popływał chwilę w oceanie po czym podreptał za rybakiem z powrotem do jego domu. Mieszkał razem ze swoim wybawcą przez 11 miesięcy - wskakiwał mu na kolana, pozwalał się karmić sardynkami, kąpać pod prysznicem i głaskać - ale wszystkich innych odpędzał dziobem. Joao nadał pingwinowi imię Dindim, bowiem jego mały wnuk nie umiejąc wymówić jeszcze poprawnie słowa pinguin tak właśnie wołał za ptakiem. Potem nagle Dindim zniknął, by powrócić po długich 8 miesiącach. Wyszedł z wody na plaży i od razu podreptał do domu rybaka, prosto pod prysznic, ale najpierw przywitał się z De Souzą pocierając dziobem jego nos. Od tej pory ten cykl powtarzał się co roku, pingwin znikał, po czym po około 4-5 miesiącach powracał - tak działo się przez ponad 10 lat. Z badań naukowców zajmujących się migracją pingwina magellańskiego wychodzi, że Dindim w tym czasie w sumie pokonywał ponad 8 tysięcy kilometrów, by na kilka miesięcy wrócić do swojego przyjaciela i życia wśród ludzi.
Brazylijski biolog Joalo Paulo Krajewski, zajmujący się badaniem pingwinów zainteresował się tym fenomenem i nakręcił pierwszy dokumentalny film o tej historii. Pokazał jak Dindim na widok De Souza radośnie trąbi, macha ogonem i biegnie w jego stronę. Jak tłumaczy Krajewski: pingwiny żyją średnio 25 lat, zakochują się w jednym partnerze i są mu wierni do końca życia, nie ma wśród nich zdrad i rozwodów, najprawdopodobniej Dindim uznał rybaka za pingwina i traktuje go jako członka swojej rodziny.
Od 2020 roku Dindim jednak nie pojawia się. Joao codziennie wysiaduje na plaży, opowiada o swoim przyjacielu przechodniom, prosi, żeby dać znać jeśli zauważą Dindima. Jak sam deklaruje w filmiku na youtubie: będzie na swojego przyjaciela czekał do końca swoich dni. Tę historię poznał już cały swiat - głównie dzięki zainteresowaniom mediów, książce dla dzieci pisarki
Alayne Kay Christian "Old Man and His Penguin" oraz filmowi fabularnemu z grającym rybaka Jeanem Reno, o tytule  "Mój przyjaciel pingwin" w reżyserii Dawida Schumana.
Jak widać z powyższej historii człowiek pingwinowi może być pingwinem, a nie tylko wilkiem.

Dziś obrazkowo będzie u mnie znowu Asia, która odwiedziła mnie całkiem niedawno. Nie żeby zaraz tam pokonała 8 tysięcy kilometrów czy odbyła podróż tylko dla mnie, ale miło było się spotkać. A oto efekty tychże odwiedzin. Bo przecież kiedy spotyka się aktowa modelka z aktowym fotografem to nie ma innej opcji, żeby nie wyszły zdjęcia ubrane... no dobra, prawie ubrane.

kiev88/hp5















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc ...

Biała Lwica.

Oto pomysł jaki chodził mi o głowie od dłuższego czasu. Mając "pod ręką" tak wspaniałą aktorską parę jak Andrzej Bersz (i jego przebogata garderoba oraz rekwizyty) i Wiktoria Szadkowska (jej uroda oraz jej przedługie blond włosy) nie bałem się realizacji, choć do obojga trzeba już niestety ustawiać się w kolejce i cierpliwie czekać. Do szczęścia brakowało nam jedynie zdolnej wizażystki z talentem fryzjerskim, takiej jak Magda Kwaśnik. W pewne wyczekane i wystane w kolejce poniedziałkowe przedpołudnie spotkaliśmy się więc wszyscy czworo (a właściwie pięcioro - gościnnie pojawił się Olek, fotograf) w mojej podwarszawskiej wsi. Efekt tego spotkania możecie obejrzeć poniżej. Tradycyjnie już za aparat posłużył kiev 88, a za film tmax400.

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze...