Przejdź do głównej zawartości

Opole.

Opole to takie miasto w województwie opolskim, w powiecie opolskim, historyczna stolica Górnego Śląska. Jak twierdzi Wikipedia: dwudzieste siódme co do wielkości populacji miasto w Polsce. Oczywiście również może być to okrzyk zaskoczonego mieszczucha, który pierwszy raz przyjechał na wieś na wykopki. O ile mnie pamięć nie myli nigdy nie byłem w Opolu. Myślałem kiedyś, że może dawno temu byłem choćby przejazdem, kiedy w czasach mej nauki geologicznej podróżowałem pociągami na południe Polski. Ale rdzenni mieszkańcy Opola twierdzą, że od nich od wieków gdziekolwiek trudno się dostać, więc na tranzyt też ciężko liczyć. Mój syn po tegorocznych wakacjach twierdzi, że w Opolu (lub okolicy) jest fajne jezioro z wapiennymi brzegami. Mi Opole najbardziej kojarzy się ze Szkołą Pielęgniarską. Żeby nie było - nigdy tam nie uczęszczałem, ale podczas wspominanych już dawnych podróży geologicznych mieliśmy okazję dzielić dwa - trzy dni jakieś młodzieżowe schronisko z wycieczką uczennic z owej szkoły w Opolu. Ja tam te dni, a właściwie inne pory dnia wspominam miło i żałuję, że Ochrona Zdrowia nie ma tyle uroku i empatii co wtedy...
Ale zasadniczo to wcale nie miało być o moich wspomnieniach i Opolu. Tylko chciałem nawiązać do pani profesor Aleksandry Rogowskiej z Katedry Społecznej Psychologii Klinicznej na Uniwersytecie Opolskim. Która to pani profesor, jakiś czas temu postanowiła zgłębić kwestię synestezji. Czyli zjawiska, które w podstawowej formie dotyczy 4% ludzkiej populacji. Synestezja w owej podstawowej formie to postrzeganie słów jako koloru. Dla przykładu: dla jednej osoby z synestezją imię Anna ma kolor czerwony. Jeżeli owa Anna przychodzi w zielonej sukience, to osoba będąca synestetą czuje dysonans, tak jak czuje go polonista widząc napis bżóh. Oczywiście odkąd naukowcy zainteresowali się tym zjawiskiem odkryto około 60 różnych odmian synestezji. Np. dla kogoś smak pieczonego indyka powinien być bardziej szpiczasty, a nie okrągły, a dla innego truskawka smakuje jak liczba 4. Jak dotąd najbardziej jednak powszechna jest synestezja polegająca na barwnym słyszeniu. Na przykład tonacja A-dur jest czerwona, a E-dur niebieska. Imiona Staś i Jaś są zielone, z tymże nie są to klasyczne barwy jakie widzimy, ale w różnych odcieniach opisywanego koloru. Ciekawostką jest fakt, że nie ma dwóch osób, u których synestezja objawia się tak samo. Zjawisko to jest znane medycynie od dawna, pierwszy raz opisano je w prestiżowym do dziś naukowym czasopiśmie "Nature" w 1880 roku i autorem artykułu był Francis Galton - prywatnie kuzyn Karola Darwina. Mimo tylu lat nie udało się jednoznacznie stwierdzić co powoduje synestezję. Raptem odkryto, że u osób z tym darem występuje w mózgu większa ilość połączeń neuronowych oraz, że synestezja jest często dziedziczna. Wiemy też, że występuje ona częściej u kobiet leworęcznych. Synesteci cechują się dużą inteligencją i obdarzeni są niesamowitą wyobraźnią. Obserwuje się u nich wysoką kreatywność - najczęściej odnoszą sukcesy w malarstwie, muzyce oraz w innych dziedzinach wymagających zdolności twórczych. Większość z nich natomiast ma problemy z odróżnieniem prawej strony od lewej. Pani profesor Rogowska w wydanej w 2007 roku monografii dotyczącej synestezji przytacza mnóstwo przykładów poetów, muzyków, malarzy i pisarzy z całego świata, których zachowania wskazują na bycie synestetą, np. Władimira Nabokova czy polskiego pianisty Jasińskiego. Synestezja to niewątpliwie niezwykły fenomen neurologiczny. Postrzeganie świata poprzez brzmienie barw, kształt smaku oraz wynikające z tego nieustające łączenie różnych zmysłów sprawia, że rzeczywistość staje się intensywna, a świat wydaje się bardziej fascynujący. Jednak ludzie obdarzeni tą przypadłością mierzą się na co dzień z wieloma wyzwaniami, np. pewna zawodowa pianistka przyznaje, że zdarza się jej czasami pójść po kwiaty do księgarni zamiast do kwiaciarni, bo obie te nazwy są przecież czerwone.

Jak twierdzą naukowcy trudno póki co ustalić, czy synestezja to forma halucynacji, czy też objaw mieszania się wrażeń pochodzących z różnych narządów zmysłu. Ja wiem jedno i piszę to bez grama ironii - mają za darmo podkręcony kolorowy high life w codziennym życiu i dla nich pojęcie szary człowiek nie istnieje. Więc są farciarzami.
Dziś więc wizualnie musi być w kolorze. Nie wiem czy kolorystyka dla synestety będzie pasowała do imion modelek, ale zaryzykuję. Trzy nadobne niewiasty - Marta, Edyta i Martyna - w trzech różnych odsłonach, uchwycone przy pomocy aparatu kiev88, na plenerze Adela Photo Pathology 2024. I to na delikatnie przeterminowanym slajdzie Velvia 50.















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc ...

Biała Lwica.

Oto pomysł jaki chodził mi o głowie od dłuższego czasu. Mając "pod ręką" tak wspaniałą aktorską parę jak Andrzej Bersz (i jego przebogata garderoba oraz rekwizyty) i Wiktoria Szadkowska (jej uroda oraz jej przedługie blond włosy) nie bałem się realizacji, choć do obojga trzeba już niestety ustawiać się w kolejce i cierpliwie czekać. Do szczęścia brakowało nam jedynie zdolnej wizażystki z talentem fryzjerskim, takiej jak Magda Kwaśnik. W pewne wyczekane i wystane w kolejce poniedziałkowe przedpołudnie spotkaliśmy się więc wszyscy czworo (a właściwie pięcioro - gościnnie pojawił się Olek, fotograf) w mojej podwarszawskiej wsi. Efekt tego spotkania możecie obejrzeć poniżej. Tradycyjnie już za aparat posłużył kiev 88, a za film tmax400.

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze...