Niższa izba parlamentu naszego umiłowanego kraju wydaliła z siebie uchwałę, w której jak byk stoi, iż rok 2025 będzie rokiem malarki Olgi Boznańskiej, jednej z najważniejszych i najbardziej rozpoznawanych postaci
polskiego świata artystycznego przełomu XIX i XX wieku, której twórczość do dziś inspiruje kolejne pokolenia artystów. W 2025 bowiem przypada 160 rocznica jej urodzin, oraz 85 rocznica śmierci. Co prawda łezka gdzieś w kąciku oka drży, że patronką roku nie zostanie znów jakaś nawiedzona zakonnica jak to za rządów pismanów bywało - no ale jak to mówią, trzeba żyć dalej.
Olga miała szczęście urodzić się w rodzinie Adama Nowiny-Boznańskiego i pochodzącej z Francji Eugenii Mondant.
Rodzice od samego początku wspierali ją i jej młodszą siostrę (późniejszą pianistkę, a także doktorantkę chemii i asystentkę samej Marii Curie-Skłodowskiej) i pomogli jej w odkryciu właściwej drogi życiowej rozbudzając zainteresowanie Olgi malarstwem. W 1878 roku razem z
rodzicami Olga udała się do Paryża. Oszołomiona, najlepiej zapamiętała
zwiedzaną wówczas Wystawę Światową. Spacerując paryskimi zaułkami,
marzyła o wielkiej karierze. Niestety jako kobieta Olga Boznańska nie mogła wstąpić do krakowskiej Szkoły
Sztuk Pięknych. Jej ojciec sprowadził więc do domu jako nauczycieli rysunku dwóch uznanych już artystów: Kazimierza
Pochwalskiego i Józefa Siedleckiego. Potem Olga
studiowała na Wydziale Sztuk Pięknych Wyższych Kursów dla Kobiet
Adriana Baranieckiego u Hipolita Lipińskiego i Antoniego Piotrowskiego,
słuchając równocześnie wykładów Konstantego Górskiego z historii sztuki.
Jak można wyczytać ze wspomnień jej współczesnych już jej pierwsze próby malarskie zapowiadały wielki talent. Ale Akademia Krakowska w której wówczas największym autorytetem był Matejko pozostawała dla niej niedostępna. Boznańska wyjechała więc do ówczesnej nieformalnej stolicy kultury w Niemczech czyli do Monachium ze swoją słynna Akademią Sztuk Pięknych, niezliczonymi prywatnymi szkołami rysunku, dziesiątkami galerii, muzeów, wystaw uznanych artystów. Tam szlifowała swój warsztat najpierw pod okiem Karla Kricheldorfa, a następnie pod kierunkiem Wilhelma Dürra. Jak twierdzą krytycy sztuki to właśnie w okresie monachijskim Olga stworzyła swoje najlepsze obrazy. Brylowała na artystyczny salonach nie martwiąc się o pieniądze, bowiem o te dbał nieustająco jej ojciec.
Tymczasem w Krakowie w 1895 roku dyrektorem Szkoły Sztuk Pięknych został Julian Fałat, który rok po objęciu stanowiska zaproponował Boznańskiej objęcie kierownictwa mającego powstać wydziału dla kobiet.Olga odmówiła grzecznie, ale w liście do swojego ojca dała upust swoim uczuciom pisząc: "...ale Tatuś nie ma wyobrażenia, do jakiego stopnia ludzie w Krakowie są mi
antypatyczni. Gdybym musiała z obowiązku być w Krakowie, byłoby mi
smutno pewnie, ale myśl, że obowiązek mnie tam trzyma, byłaby nagrodą,
ale ja nie czuję i nie czułam się zobowiązaną poświęcać swego malarstwa i
siebie samej dla kilku głupich, nadętych panien, które z braku innego
zajęcia brałyby się na kilka miesięcy do sztuki. Na to jest mi mój zawód
zanadto poważny. Tatuś wie, że to moje szczęście, że innego nie pragnę
na świecie i w chwili, kiedy nie będę mogła więcej malować, powinnam
przestać żyć..."
Sam Julian Fałat natomiast nie brał pod uwagę innej kandydatki na profesora,
w związku z czym wydział dla kobiet nigdy nie powstał. Niecałe ćwierć
wieku później kobiety uzyskały prawo studiowania w Akademii, mając do
dyspozycji te same pracownie, co mężczyźni.
W 1898 roku Olga Boznańska przeprowadziła się definitywnie do Paryża, gdzie ostatecznie stworzyła swój indywidualny styl, w którym coraz trudniej było doszukać
się inspiracji obcymi wzorami. Tonacja obrazów i ich kolorystyczne
rozegranie wzmagają poczucie niematerialności przedstawienia. W
nierealnej przestrzeni malarskiego świata artystki przesuwają się
kolejne postacie. Wynurzają się one z tła, z którym jednak coraz
bardziej się stapiają. Po odzyskaniu przez Polskę w 1918 roku Olga często odwiedzała Kraków, gdzie również chętnie malowała. Zmarła w Paryżu 26 października 1940 roku. Spoczęła na pobliskim cmentarzu w Montmorency. W swoim testamencie zapisała krakowskiej ASP swój dom i pracownię
przy ul. Wolskiej 21 – „aby służyła młodym polskim malarzom i
rzeźbiarzom”.
A u mnie dziś wynurzająca się z wodnego tła Ola. Plus bonusowo jej kolejna fotografka Marta, którą jeszcze potem przyłapałem na opalaniu się w oknie. Obie piękne panie uchwycone na plenerze Adela Photo Pathology 2024. W użyciu pentax 645 i klisza hp5.
Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc ...
Zacna Ofelia!!!
OdpowiedzUsuńW imieniu Zacnej i Ofelii dziękuję.
Usuń