Przejdź do głównej zawartości

Cudultramaryna.

 Przez ostatnie kilkanaście, jeśli nawet nie kilkadziesiąt już lat, przeróżne portale traktujące o zdrowiu, dietetycy, propagatorzy zdrowego odżywiania itp. prześcigali się w reklamowaniu cudownych, super zdrowych i smacznych egzotycznych owoców. A to awokado, a to banany, a to mango czy wiele, wiele innych niegoszczących dotychczas na naszych stołach owoców i warzyw. Sałatki, dodatki, koktajle, przekąski, przegryzki, a nawet maseczki na twarz i inne części ciała według upodobania. A wszystko to o cudownych właściwościach - nic tylko jeść i żyć wiecznie. Pandemia oraz coraz bardziej widoczne zmiany klimatyczne wiele zagadnień wywróciły do góry nogami. Pomijając znane nam już problemy - jak chociażby wycinanie naturalnych lasów pod coraz to bardziej rozrastające się uprawy, czy krwawe lokalne wojny o wodę potrzebną w wielkich ilościach do uprawy awokado (o dochodowości uprawy awokado świadczy to, że kontrolę nad jego uprawą zaczęły przejmować kartele narkotykowe) - do świadomości wielu konsumentów dotarła od lat głoszona, ale mająca małą siłę przebicia prawda o śladzie węglowym jaki wytwarza transportowana na duże odległości żywność. Nie chcę tu dodatkowo rozwijać teorii dotyczącej ekonomicznej, zdrowotnej i pro środowiskowej doktryny mówiącej o spożywaniu produktów wytworzonych w promieniu 50 kilometrów od miejsca naszego zamieszkania, bo to właściwie temat na odrębny wpis, który być może się kiedyś pojawi.
Oczywiście ktoś może spytać: no ale jak to tak zrezygnować z tych cudownych, mega zdrowych i w sumie niezbyt drogich jak na kieszeń przeciętnego Polaka produktów? Przecież tu chodzi o nasze zdrowie... I tu na pomoc przychodzi pani Kerry Torrens, specjalista ds. żywienia, dietetyczka, członkini Brytyjskiego Stowarzyszenia na rzecz Żywienia i Medycyny Stylu Życia (BANT), która kilka miesięcy temu opublikowała na łamach bbcgoodfood.com - kulinarnego portalu BBC - listę 20 najzdrowszych owoców. Czy na pierwszym miejscu jest awokado? No nie. To może chociaż banan, albo jakiś inny egzotyk? Też nie. Na pierwszym miejscu jest bowiem... no właśnie.
Tajemniczy owoc posiadający, a jakże cudowne właściwości. Jego skórka jest bogatym źródłem pektyn, które mają zdolność oczyszczania naszego organizmu z toksyn, wspierają prawidłowy rozrost flory bakteryjnej w naszym układzie trawiennym, oczyszczają nasze jelita z resztek pokarmowych i zapobiegają wielu chorobom układy trawiennego w tym nowotworów. Przy okazji oczyszczania organizmu neutralizują także toksyczne substancje, oraz zmniejszają wchłanianie cholesterolu chroniąc nasz organizm przed zawałem i miażdżycą. Pektyny wspierają również regulację cukru we krwi. Spożywanie tego owocu, który dodatkowo posiada niski indeks glikemiczny i szczególnie jest polecane dla palaczy papierosów, osób mających w pracy styczność ze szkodliwymi substancjami, a także dla mieszkańców zanieczyszczonych miast. Oprócz pektyny owoc ten jest źródłem kwercetyny czyli silnego przeciwutleniacza działającego przeciwwirusowo, przeciwzapalnie i przeciwalergicznie ograniczając rozwój cukrzycy, nadmiernej krzepliwości krwi i powstawania kwasu moczowego. Dodatkowo spożywanie tego owocu regularnie poprawia funkcjonowanie płuc co ma bardzo pozytywny wpływ na oddychanie. Owoc ten zawiera również sporo potasu, który przyczynia się do prawidłowego funkcjonowania układu sercowo-naczyniowego, chroniąc nas przed rozwojem nadciśnienia tętniczego, miażdżycy, a w konsekwencji także przed zawałem serca i udarem mózgu. Spożywanie tego owocu powoduje również złagodzenie zgagi i eliminuje przynajmniej częściowo nieświeży oddech.
 
Panie i panowie oto... jabłko.
I jak twierdzą badacze wystarczy jedno dziennie, by spłynęła na nas łaska wszystkich opisywanych właściwości jabłka. Uprzedzając kolejne pytania: calvados nie, bimber czy wino z jabłek też nie. To znaczy z umiarem tak, ale te napitki nie posiadają już takich właściwości. No i przypomnijcie sobie (przynajmniej wy moi rówieśnicy, lub niewiele młodsi, czy starsi), co było główną przekąską letnio jesiennych chmar dzieciaków uwolnionych dzięki wakacjom od przebywania w szkole? Na pewno nie chipsy czy inny jedzeniowy syf ze sklepów z płazami czy owadami. Tylko to co mieliśmy w zasięgu ręki i było praktycznie darmowe. A jabłonki rosły wszędzie, przy polnych drogach, przy płotach, na poboczach czy miedzach, czasami szło się na szaber do cudzego sadu (co często skutkowało podartymi spodniami jak się wiało w pośpiechu przez ogrodzenie z powrotem, gdy ścigał nas pies lub właściciel psa i sadu). Kiedy dzieciaki zapominały o upływie czasu i terminie domowego obiadu lub kolacji, burczące brzuchy zapychaliśmy właśnie jabłkami. Były wtedy głównym daniem, przekąską, zagryzką. Wytarte w brudne spodni czy koszulkę smakowały bosko, kiedy sok spływał po brodzie. I nikt nie wybrzydzał, że jest plamka na skórce albo robal w środku. No i zapomnijmy tych niedzielnych babcinych ciast z jabłkami, które wtedy właśnie królowały na stołach.

Wnioski każdy musi wyciągnąć sam. I sam musi wybrać co je. Ja jedynie tradycyjnie na koniec pragnę przedstawić efekt pewnej sesji zdjęciowej. Powstałej W Sokołowsku na plenerze Sanatorium w maju. Siebie przed obiektyw użyczyła mi Asia. Czy jada jabłka nie spytałem, ale ktoś z tak wielkim poczuciem humoru jaki posiada Asia na pewno musi lubić jabłka.


















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc ...

Biała Lwica.

Oto pomysł jaki chodził mi o głowie od dłuższego czasu. Mając "pod ręką" tak wspaniałą aktorską parę jak Andrzej Bersz (i jego przebogata garderoba oraz rekwizyty) i Wiktoria Szadkowska (jej uroda oraz jej przedługie blond włosy) nie bałem się realizacji, choć do obojga trzeba już niestety ustawiać się w kolejce i cierpliwie czekać. Do szczęścia brakowało nam jedynie zdolnej wizażystki z talentem fryzjerskim, takiej jak Magda Kwaśnik. W pewne wyczekane i wystane w kolejce poniedziałkowe przedpołudnie spotkaliśmy się więc wszyscy czworo (a właściwie pięcioro - gościnnie pojawił się Olek, fotograf) w mojej podwarszawskiej wsi. Efekt tego spotkania możecie obejrzeć poniżej. Tradycyjnie już za aparat posłużył kiev 88, a za film tmax400.

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze...