Przejdź do głównej zawartości

Apokalipsa

 Odkąd świadomie zacząłem oglądać filmy (pełnometrażowy Bolek i Lolek to niby też film, ale nie o to mi chodzi), pojawiają się różne scenariusze dotyczące zagłady ludzkości. Asteroidy, wielka powódź, hordy zombie, globalna wojna atomowa, nieuleczalna zaraza czy najazd obcych. Apokalipsa, zagłada, śmierć, dym, zniszczenie i gdzieniegdzie garstki szczęśliwców, które jako tako radzą sobie w nowej rzeczywistości. Filmy owe nauczyłem się przez lata cenić nie za scenariusz, grę aktorów, formę zniszczenia czy zakończenie (bo to ostatecznie i tak wiedzie ku jednemu zakończeniu), a za scenerię i kadry. Wielkie opustoszałe czy zalane wodą miasta, przerażający (w zamyśle) kosmici, martwe pustkowia i rzadkie enklawy post apokaliptycznego społeczeństwa. No po prostu lubię. Może nie aż tak, że chciałbym to w realu zobaczyć na własne oczy, ale kiedy tylko pojawia się jakiś nowy film z tego gatunku - oglądam obowiązkowo. No i żeby nie było, żem nieuk i troglodyta również czytam. Kilka lat temu mój książkowy świat wywrócił do góry nogami pan Peter Brett i jego saga o Malowanym człowieku. Niestety pan Brett nie ustrzegł się rzeźniczej pułapki dobijania dobrego pomysłu pisanymi na siłę kolejnymi częściami. Zarżnął mleczno miodny pomysł ilością kolejnych dopisywanych historii i coraz słabszych scenariuszy. A szkoda, wielka szkoda. Można było przerwać w czas i zostać na cokole. Mówi się trudno, czyta się dalej. I tak trafiłem na Paolo Bacigalupi. Amerykańskiego autora piszącego w nurcie fantastyki ekologicznej. W ręce wpadł mi powiem zbiór jego opowiadań i i dwóch niedługich powieści "Nakręcana dziewczyna" i Pompa numer sześć", który to zbiór... wywrócił mój książkowy apokaliptyczny świat do góry nogami, bowiem jego "pomysł" na to na co ludzkość może upaść, wydaje się w obecnych czasach najbardziej prawdopodobny, bowiem niektóre rzeczy już się dzieją. Nie będę oczywiście spojlerował, polecam ten zbiór, czyta się miodnie, a ja już poluję na kolejne pozycje pióra tego autora, bo nie ukrywam, że apetyt mój rozbudził.

A zdjęciowo, żeby pozostać w klimacie książki, choć nie do końca apokalipsy, prezentuję Asię w niezwykle wygodnym i niemęczącym anturażu. Naświetloną (nie promieniami X, tylko na kliszy) podczas pleneru Sanatorium, hen, hen za prastarym piastowskim grodem
Waldenburg, w urokliwej miejscowości Görbersdorf czyli po naszemu w Sokołowsku.
pentax 645/hp5.







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc ...

Biała Lwica.

Oto pomysł jaki chodził mi o głowie od dłuższego czasu. Mając "pod ręką" tak wspaniałą aktorską parę jak Andrzej Bersz (i jego przebogata garderoba oraz rekwizyty) i Wiktoria Szadkowska (jej uroda oraz jej przedługie blond włosy) nie bałem się realizacji, choć do obojga trzeba już niestety ustawiać się w kolejce i cierpliwie czekać. Do szczęścia brakowało nam jedynie zdolnej wizażystki z talentem fryzjerskim, takiej jak Magda Kwaśnik. W pewne wyczekane i wystane w kolejce poniedziałkowe przedpołudnie spotkaliśmy się więc wszyscy czworo (a właściwie pięcioro - gościnnie pojawił się Olek, fotograf) w mojej podwarszawskiej wsi. Efekt tego spotkania możecie obejrzeć poniżej. Tradycyjnie już za aparat posłużył kiev 88, a za film tmax400.

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze...