Przejdź do głównej zawartości

Adam i Ewy.

Mickiewicz poetą wielkim był. Podobno. To znaczy tak twierdzą ci, co twierdzą że się znają. I dlatego Mickiewiczem męczy się dzieciaki w szkołach od pokoleń. A sam wieszcz gdyby ożył, to z pewnością byłby wielce kontent z tego faktu, bowiem już za życia wykazywał się wielką atencją do samego siebie i uwielbiał budować wokół własnej osoby dramaturgię. Co w sumie nie dziwi, bowiem i owszem poeta musi umieć jako tako klecić rymy, ale jednocześnie, żeby się wybić z tłumu takich jak on - oczytanych i piśmiennych - musi też być dobrym aktorem i dbać o to, by być na piedestale. Poeta też musi cierpieć. Mógłby z głodu, ale jak powszechnie wiadomo to cierpienie mało szlachetne i w brzuchu na dokładkę burczy, więc zdecydowanie lepiej cierpieć romantycznie, z miłości niespełnionej. I tę drogę wybrał Mickiewicz, który to po początkowych niespełnieniach, później całkiem nieźle wyspecjalizował się w spełnieniach. Zaczął od znanej historykom Maryli Wereszczakówny, w której kochał się szalenie i nieszczęśliwie, a gdy ta wychodziła za mąż wręcz cierpiał za miliony, wszem i wobec opowiadając, że cierpi tak samo jak młody Werter, albo i bardziej, co wśród przyjaciół poety wzbudzało obawy, bowiem jak niektórym zapewne wiadomo Werter ostatecznie strzela samobója. Znajomi i przyjaciele z pewnością lękaliby się mniej gdyby wiedzieli, że Mickiewicz cierpiał jakby na etacie. W dzień. W nocy zaś w te pędy biegał do zamężnej, starszej i dzieciatej doktorowej Karoliny Kowalskiej, która to znajomość o mało co nie skończyła się prawie pojedynkiem z jej mężem, kiedy Adaś zastawszy u swej kochanki innego Adonisa rozbił mu łeb świecznikiem i sprawa cała wyszła na jaw. Później, będąc już na zesłaniu na Krymie za knowania przeciwko carowi pisał sonety (a jakże) Krymskie i jednocześnie nader chętnie z ochotą nurkował między pantalony hrabiny Sobańskiej, będącej tajną agentką carskiej ochrony. Jeszcze później, wylądowawszy w Petersburgu oczarował się na zabój grą pianistki Marii Szymanowskiej, sporo starszej od niego rozwódki. Bywając u niej Mickiewicz poznał niejako przy okazji trójkę jej nieletnich wówczas dzieci: Helenę, Romualda i najmłodszą Celinę. Tak, tę Celinę, która później zostanie jego żoną za sprawą namolnego przyjaciela, doktora Stanisława Morawskiego, który ich małżeństwo niejako na siłę i podstępem zaaranżował. O rozmiarach katastrofy, która wynikła z tego małżeństwa i rozwijającej się chorobie psychicznej Celiny nie będę się rozpisywał (kto chce, ten bez problemu w Internecie znajdzie), ale to właśnie za przyczyną choroby małżonki Adama, w ich domu okrężnymi ścieżkami pojawiła się kolejna jego miłość czyli Xawera Deybel, która początkowo jako guwernantka zajmowała się dziećmi Mickiewiczów, a potem całkowicie zastąpiła Celinę w jej obowiązkach - zwłaszcza w alkowie, co skutkowało kolejnymi przypadkami ojcostwa Mickiewicza. O tej ostatniej (jak podejrzewają historycy) kochance Mickiewicza wiadomo dużo, choć głównie ogólnikowo, a badacze życia wieszcza zgrzytają na pewno zębami, odkąd wiadomo, że syn Mickiewicza Władysław, sumiennie i skutecznie za swojego życia dbał o usunięcie Xawery z życiorysu jego ojca. Pożyczał i wyłudzał skąd się tylko dało zapiski, pamiętniki i notatki dotyczące życia swojego ojca i jeśli była tam tylko wzmianka o pani Deybel - materiały lądowały w rozpalonym kominku.
Celina zmarła 5 marca 1855 roku. Podobno tuż przed jej śmiercią małżeństwo się pogodziło, a sam Adam czuwał do końca przy żonie. Sam przeżył ją zaledwie o kilka miesięcy - zmarł 26 listopada 1855 roku podczas misji formowania legionów polskich na wschodzie.
Mickiewicz poetą wielkim był. Podobno. Ale w innych dziedzinach też jak widać radził sobie całkiem nieźle.

A dziś chciałbym przedstawić Olę. W której Mickiewicz na pewno by się zakochał. Oczywiście gdyby żyła w jego czasach i była od niego starsza. Sesja popełniona na plenerze im. Andrzeja Bersza w przecudnych okolicznościach przyrody okalających piękne miasteczko Jastrowie.
kiev88/hp5










Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc ...

Biała Lwica.

Oto pomysł jaki chodził mi o głowie od dłuższego czasu. Mając "pod ręką" tak wspaniałą aktorską parę jak Andrzej Bersz (i jego przebogata garderoba oraz rekwizyty) i Wiktoria Szadkowska (jej uroda oraz jej przedługie blond włosy) nie bałem się realizacji, choć do obojga trzeba już niestety ustawiać się w kolejce i cierpliwie czekać. Do szczęścia brakowało nam jedynie zdolnej wizażystki z talentem fryzjerskim, takiej jak Magda Kwaśnik. W pewne wyczekane i wystane w kolejce poniedziałkowe przedpołudnie spotkaliśmy się więc wszyscy czworo (a właściwie pięcioro - gościnnie pojawił się Olek, fotograf) w mojej podwarszawskiej wsi. Efekt tego spotkania możecie obejrzeć poniżej. Tradycyjnie już za aparat posłużył kiev 88, a za film tmax400.

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze...