Przejdź do głównej zawartości

Zoofarmakognozja.

 Stada gęsi przelatują już praktycznie codziennie po niebie. Żurawie w znacznej liczbie w ogóle nie opuściły puszczańskich mokradeł. Podobno widziano nawet bociana. U niektórych, na niektórych drzewkach pęcznieją pąki, a zimujące u nas ptactwo jakby śpiewa żywiej pochowane przed deszczem w krzakach i żywopłotach. Znaczy się wiosna idzie. Pewnie i sypnie jeszcze śniegiem, pewnie i na minusie jeszcze czasem będzie. Ale, że tak sparafrazuję Marylę; dziś prawdziwych zim już nie ma i tylko bałwanów żal, choć jeśli chodzi o nasze rodzime podwórko to jednego mi nie żal, bo co chwilę z tym swoim długopisem wyskoczy jak Filip z Konopi. Kilka lat temu, kiedy wiosna marcowała za progiem, miałem przyjemność przeczytać w Przekroju artykuł o zwierzęcym szamanizmie. Konkretniej o ptasim. A jeszcze konkretniej o szamanizmie sikorek żyjących w Szwecji. Tak, wiem, Szwedzi są dziwni, więc ich sikorki dziwne też mogą być. Ale, o czym mało kto wie, sikorka nie jest klasyczną sójką, co to się wybiera za morze i nigdy się jej to nie udaje. Sikorki bowiem podróżują. Na przykład te ze Skandynawii odwiedzają nas zimą, kiedy nasze lecą na saksy do Niemiec. Gdzie lecą te Niemieckie już nie pamiętam, ale lecą. Tak więc sikorka szwedzka nie do końca jest szwedzką, bo podróżuje, obyta jest ze światem, niejedno widziała i z niejednego karmika ziarno jadła (bo chleba nie wolno ptakom dawać!). A mimo to, te małe niepozorne ptaszki, zwiedziwszy świat, poznawszy nowinki, wracają do siebie i w tych swoich lasach, rokrocznie uprawiają szamanizm. Na czym on polega? Otóż co powszechnie jest wszystkim wiadome na wiosnę ptactwo wszelakie wije gniazda. Mniejsze, większe, misterne i te byle jakie (u gołębia leśnego gniazdo to kilka patyków rzuconych w rozwidlenie gałęzi, tak "gęsto" byle tylko jajko nie przeleciało przez prześwit). I gniazda też robią sikorki. Z mchu, gałązek, źdźbeł traw tkają misterne mini miseczki. A w to wszystko wplatają rozmaryn, cząber, lawendę, miętę, świerząbek, natkę pietruszki, liście pokrzywy, macierzankę, bodziszka, czy nawet miękkie jodłowe i modrzewiowe igły.  Oczywiście większość tego muszą ukraść z tarasów domostw, z toreb z zakupami, itp., bo szwedzka wiosna w niczym nie przypomina tej greckiej czy włoskiej, żeby zioła radośnie już w marcu rosły sobie na rabatach. Co dają im te wszystkie ziółka? Przede wszystkim intensywny zapach i wydzielinę eterycznych olejków przesączających się przez gniazda i ścianki dziupli czy budek lęgowych. Co powoduje eliminacje lub odstraszenie niechcianych i mało lubianych insektów pasożytów i grzybów mogących zaszkodzić pisklętom. Naukowcy na tę okoliczność wymyślili nawet określenie: kolekcja zachowań, odruchów i wyuczonych reakcji, które pozwalają zwierzętom korzystać z farmakologicznych dobrodziejstw otaczającego nas świata, by zaradzić zdrowotnym problemom.... uffff. Można też krócej, choć wcale nie mniej gimnastycznie jeśli chodzi o język: zoofarmakognozja. Niewykluczone jest nawet, a raczej jest to pewne, że nasi przodkowie między innymi od ptaków uczyli się ziołolecznictwa, przy okazji szabrowania gniazd na pierwsze na świecie jajecznice. W naszym przypadku, w większości populacji ludzie na kilka wieków od naturalnych metod leczenia odeszli, choć teraz medycyna naturalna i jej działanie odkrywana jest na nowo. Ptaki jak widać, nie mając wymyślnych laboratoriów, sprytnych managerów, reklam i sieci dystrybucji, przy metodach naturalnych pozostały. Choć niestety nie wszystkie. Wracając dziś autem, smutnym deszczowym porankiem, miałem okazję wysłuchać newsa o naszych rodzimych zagniazdownikach. Które to, jak wyszło z kilkuletnich badań, nader chętnie sięgają przy procesie wicia gniazd po śmieci. Nylonowe sznurki, wstążki, kawałki drucików, szeleszczące papierki po słodyczach czy równie sztuczne - jak stary biust Pameli Anderson - wypełnienie zimowych, tak zwanych puchowych kurtek czy ultra lekkich kołder. Z jednej strony czynią tak oczywiście z lenistwa. Z drugiej strony sięgają po te materiały z braku laku. Ludzie zagarniając coraz to nowsze siedliska zapominają, lub nie chcą myśleć o otaczającej ich przyrodzie. Starannie wypielęgnowane ogrody, z przyciętymi uschłymi trawami i kwiatami, wygrabiony z super trawnika mech czy przycięte pod linijkę gałęzie krzewów powodują, że taki ptaszek jeden z drugim, nie ma skąd czerpać pełnym dziobem inspiracji na swoje gniazdo i pozostaje skazany na nasze śmieci. Choć nie udowodniono ponad wszelką wątpliwość korelacji tychże śmieciowych nawyków z coraz mniej licznym potomstwem ptaków, to coś na rzeczy być musi. Choćby to, że kawałek sznurka ani zapachem, ani swą eteryczną olejkowatością pasożytów nie odstraszy.
Rodacy. Mniej sterylnych ogrodów, mniej śmieci, więcej miłości dla ptaszków. Także tych latających. I może przy okazji zakupów w pobliskim markecie weźmiecie doniczkę czy dwie, rozmarynu, lubczyku lub tymianku, by postawić ją na parapecie okna. Zewnętrznym parapecie czy tarasie lub balkonie osłoniętym od wiatru. I obserwować czy przypadkiem nie odwiedzają was szamanki, zielarki i wiedźmy skrzydlate.

Dziś dla oka sesja wiejska. Luźno inspirowana Organkiem i utworem "Głupi ja". Kompozytorowi co prawda chodziło o głupotę miłości, ale jeśli chodzi o niedbanie o nasze środowisko to też może być.
Kaja i Grześ uwiecznieni na plenerze Adela Photo Pathology. Kievem88 na kliszy hp5.











Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b