Przejdź do głównej zawartości

Ładna historia

O czym na zlotach motocyklowych, przy brzęczących szklaneczkach czegoś mocniejszego rozmawiają faceci? O motocyklach oczywiście. O kobietach oczywiście. O pracy, o hobby, o makijażu oczywiście... No bo czemu by nie? Brodaci, wytatuowani i pachnący whisky faceci, żadnego tematu się nie boją. Ostatnio więc spierałem się z pewnym Michałem o to, kto wymyślił pojęcie "make- up". On twierdził, że był to polski imigrant Max Factor, czyli Maksymilian Faktorowicz. Ja zaś mając w głowie gdzieś tam głębiej, czytany jakiś czas temu artykuł w tygodniku "Polityka", twierdziłem, że była to polska imigrantka Helena Rubinstein czyli Chaja Rubinstein. Jako, że w dobie Internetu z dostępem do wiedzy nie ma większego problemu, postanowiłem po powrocie ze zlotu kwestię ową "sporną" sprawdzić (słowo sporną specjalnie wziąłem w cudzysłów, żeby ktoś nie pomyślał, że się o to pokłóciliśmy i pobiliśmy, bo takie są mniej więcej wyobrażenia o motocyklistach i oczekiwania wobec nich). Otóż "internety" przyznają rację Michałowi, głosząc wszem i wobec, że zwrot make-up zawdzięczamy Faktorowiczowi. Ale wygrzebany przeze mnie artykuł twardo stoi przy Rubinstein... I bądź tu człeku mądry. Przy następnej okazji brzęcząc szklaneczkami będziemy musieli dojść do jakiegoś konsensusu najwyraźniej. Lub pozostawimy sprawę otwartą i nierozstrzygniętą. A ja tymczasem, korzystając z okazji opowiem o Helenie...
"Ładna historia jest więcej warta niż prawda". Tak oto w "Sztuce kobiecej urody" napisała sama Chaja Rubinstein. I te słowa doskonale podsumowują życie tej geniuszki marketingu i biznesu. Z dokumentów wynika, że urodziła się w 1872 roku, choć później wielokrotnie dodawała sobie lat lub ich ujmowała, w zależności od aktualnych potrzeb. Była córką biednego żydowskiego handlarza, miała dwanaścioro rodzeństwa (piątka nie przeżyła dzieciństwa), i choć twierdziła, że mieszkała w pięknym przestronnym mieszkaniu w pobliżu Uniwersytetu Jagiellońskiego to naprawdę jej rodzina tułała się między Pogórzem (dziś dzielnica Krakowa, wtedy odrębne miasteczko dla biedoty) a krakowskim Kazimierzem. Chaja dość wcześnie wyniosła się z rodzinnego domu i przez kilka lat pracowała w Wiedniu w sklepie z futrami u męża swojej ciotki. W 1897 wsiadła na pokład parowca płynącego do Australii, gdzie próbowała szczęścia pracując najpierw u wuja na farmie owiec, potem jako kelnerka czy niania. Szybko zorientowała się, że Australijki z zazdrością patrzą na jej jasną i delikatną skórę. Zaczęła więc sprzedawać krem Valeze (recepturę tego kremu rzekomo dawno temu miała jej przekazać matka). Już w 1902 roku Helena otworzyła w Melbourne swój pierwszy sklep, a swój krem nazywała "food for skin", głosząc wszem i wobec, że powstał na zamówienie słynnej aktorki Heleny Modrzejewskiej. Czasami jako twórcę receptury wskazywała nieistniejącego nigdy węgierskiego farmaceutę dr Jacoba Lykuskiego, czasami twierdziła, iż opracowała skład w czasie, gdy sama studiowała medycynę na Uniwersytecie Jagiellońskim (w tamtych czasach UJ nie przyjmował kobiet, a sama Helena skończyła edukację na etapie szkoły powszechnej). Chcąc podkreślić wyjątkowość swojego kremu (i wysokość ceny za niego) twierdziła też, że jest sprowadzany z Europy, choć o większość jego składników (olej sezamowy czy lanolina) łatwiej było w Australii. Chwilę później powstały filie jej sklepów w Sydney i w Nowej Zelandii (ściągnęła do pomocy siostrę Ceśkę i kuzynkę Lolę), a potem przyszedł czas na Europę. Pierwszy sklep na starym kontynencie otworzyła w Londynie, tam też wzięła ślub z Edwardem Titusem (polskim żydem, również z Podgórza, posiadającym amerykański paszport). W Londynie asortyment jej sklepów, opierający się do tej pory głównie na kosmetykach do pielęgnacji, wzbogacił się o puder i róż. W Anglii postawiła na naukę, spotykała się z farmaceutami, dermatologami, chirurgami plastycznymi, poznawała metody dermabrazji (złuszczania naskórka), hydroterapii, elektrolecznictwa czy masaży i wprowadzała te metody do swoich salonów piękności. Po jakimś czasie londyńskie interesy Helena pozostawiła swojej kolejnej siostrze Mańce, a sama ruszyła na podbój Paryża, gdzie otworzyła kolejny salon przy prestiżowej ulicy i kupiła trzypiętrowy apartament w najlepszej lokalizacji w mieście, urządzając wkrótce w nim przyjęcia, spotkania z artystami i prywatne pokazy mody. Szybko stała się częścią paryskiej elity, portretował ją Picasso, Miro, Chagall, Dali, Modigliani, a projektowali dla niej Dior, Channel czy Laurent. Gdy wybuchła pierwsza wojna światowa wyjechała wraz z rodziną (z mężem i dwoma synami) do Stanów Zjednoczonych, gdzie błyskawicznie otworzyła najpierw salon w Nowym Jorku, a chwilę potem filie w Bostonie, Chicago i Filadelfii. Jej biznesowy geniusz przydał się, kiedy tuż przed wielkim kryzysem sprzedała swoje amerykańskie sklepy spółce Lehman Brothers ,a gdy kryzys się skończył odkupiła je za bezcen z powrotem. W czasie kryzysu rozwiodła się z Titusem, by poślubić młodszego o 20 lat gruzińskiego księcia Artchila Gourelli-Tchkonia. W USA stała się prekursorką mody. Stawiała na kremy przeciwzmarszczkowe, z filtrem i z witaminami, otwierała salony SPA. Wymyśliła również żelazko parowe na prąd, do usuwania zmarszczek. By zaprezentować swój nowy, wodoodporny tusz zorganizowała wodne widowisko baletowe w Nowym Jorku. Pokaz zrobił furorę, a tusz Mascara Matic w niezmienionej formule można kupić do dziś jako Long Lash. Wyprzedzała swoje czasy w różny sposób - to ona stworzyła pierwszą linię kosmetyków pielęgnacyjnych dla mężczyzn i to ona przecierała szlaki marketingu otwierając szkoły pielęgnacji, gdzie kształciła swoje przyszłe sprzedawczynie. Kiedy w 1941 roku nie chciano jej jako Żydówce wynająć apartamentu przy Park Avenue, kupiła cały budynek i zamieszkała w nim mając do dyspozycji 36 pokoi i taras na dachu. Nigdy też nie zapomniała o swoich korzeniach. Po wybuchu drugiej wojny światowej wpierała zbiórki na rzecz okupowanej Polski, pomagała uciekającym z Europy Żydom, a gdy wybuchło powstanie warszawskie, na jej budynku w Nowym Jorku zawisły polskie flagi. Oprócz rodziny (w Polsce pozostały tylko jej dwie siostry Regina i Rozalia, które prawdopodobnie wraz z rodzinami zginęły w Oświęcimiu) zatrudniała też wielu uchodźców ze swojej dawnej ojczyzny, a jej konkurentka w branży kosmetycznej Elizabeth Arden mówiła o firmie Rubinstein "polska mafia". Helena zajmowała się swoim biznesem do samej śmierci, zmarła w 1962 roku w wieku 93 lat, pozostawiając majątek wart wówczas 100 milionów dolarów.

Za oprawę wizualną odpowiadają dziś Edyta, Ewa i Ola. Które zapewne nie raz spotkały się z produktami Heleny. Napisałem zapewne, bo przecież kobiet się o wiek i kosmetyki nie pyta.
Zdjęcia powstałe na plenerze Misja Wschód 2023. Kiev88/hp5 i fp4.










Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b