Przejdź do głównej zawartości

Obywatelu zrób sobie dobrze sam.

Wielka Brytania to dziwny kraj z mnóstwem dziwnych pomysłów. Mleko dodawane do herbaty, fasolka na śniadanie, Brexit i wiele wiele innych. Ostatnio do tego zestawu dołączyła propozycja nowej przerwy w pracy. Na masturbację konkretnie. Po ankiecie, przeprowadzonej wśród 20 tysięcy dorosłych Brytyjczyków, okazało się, że w trakcie pracy przyjemność sprawia sobie 14 procent mieszkańców Wysp. Mężczyzn w tej grupie jest trzy razy więcej niż kobiet, a szacunkowa liczba amatorów masturbacji w Anglii to 7,5 miliona osób. Uśredniając, w tygodniu robili to 2,4 raza, przez około pół godziny, miesięczna suma wynosi sześć godzin, co daje prawie jedenaście milionów roboczogodzin tygodniowo poświęconych dawaniu samemu sobie przyjemności przez Anglików. Liderem, jeśli chodzi o miasta na Wyspach jest oczywiście Londyn, a najczęściej na masturbację w pracy pozwalają sobie osoby w wieku 24-35 lat. Co ciekawe z ankiety wynika, że single wcale nie masturbują się częściej, niż osoby pozostające w związku, a czas trwania dawania sobie przyjemności u tychże singli, jest o kilka minut krótszy nawet, niż u osób posiadających "drugą połówkę". Co daje masturbacja w pracy według ankietowanych?
33 procent respondentów twierdzi, że pomaga  to rozładować stres, 24 procentom poprawia  nastrój, a 19 procent zauważa u siebie poprawę koncentracji, do nawet 5 dni po osiągnięciu orgazmu. Biorąc pod uwagę te optymistyczne wyniki, w Wielkiej Brytanii już kilka dużych firm wprowadziło przerwy w trakcie pracy na masturbację. Ale nie zastanawiajcie się, czy powstały specjalne pokoje, wyciszane kabiny toaletowe czy inne intymne miejsca w biurowcach. Ani jak i gdzie robi to lekarz, piekarz, przedszkolanka, ksiądz czy ekspedientka i czy dokładnie potem myją ręce. Opisywane zagadnienie dotyczy bowiem jak na razie tylko osób pracujących zdalnie. Szefów polskich czy też zagranicznych firm, funkcjonujących w naszym kraju uspokajam. Mimo, iż zgodnie ze statystykami 85% polaków i 60% polek się masturbuje, to zaledwie niewielki procent z nich przyznaje się do tego i to niechętnie, więc u nas po prostu takie przerwy są po prostu "niepotrzebne". Mimo to, a może właśnie dlatego, idąc za radą kabaretu OTTO, zanućmy wesoło, nie trzymając się przy tym za ręce: "...obywatelu zrób sobie dobrze sam, przecież najlepiej wiesz o co ci w życiu chodzi..."

Dziś okrasą zdjęciową będzie Marta. Żeby było jasne, nie wiem nawet gdzie pracuje. Po prostu lubię tę naszą krótką, wspólną sesję, powstałą w tym roku w czerwcu na plenerze im. Andrzeja Bersza, w miejscowości Gorzyca, hen w samiućkiej Wielkopolsce.














Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b