Przejdź do głównej zawartości

Do Wojtusia z popielnika...

Do Wojtusia z popielnika iskiereczka mruga, chodź opowiem ci bajeczkę, bajka będzie długa...


W Polsce żyje około 1% wyznawców prawosławia. Czyli, biorąc pod uwagę ich kalendarzowe przesunięcie w czasie, imprezy pod tytułem Boże Narodzenie, dopiero dziś można z ulgą popuszczając pasa powiedzieć: koniec - święta, święta i po świętach. Naród się wyświętował, teraz można wracać do roboty, odpocząć psychicznie i fizycznie. Choć są tacy, którzy ten powrót utrudniają, zwłaszcza w sferze psychiki. W ferworze tuż przedświątecznym, tym katolickim, w oko wpadła mi połajanka, napisana przez księciunia, czyli tak jakby księdza. Dotyczyła ona kwestii nader istotnej, bo modnej, bo poruszanej co i rusz przez przeciwników chrześcijaństwa jako takiego w ogóle. Otóż księciunio, z żarem na bank płynącym z nieba, grzmiał i gromił wszystkich tych, co twierdzą, że chrześcijaństwo i w ogóle kościół katolicki to notoryczni złodzieje świąt pogańskich, w najczęstszym kontekście słowiańskich. No może nie tyle samych świąt jako świąt, ale terminów tychże świąt i niektórych elementów dotyczących tych pogańskich obrządków. Mea culpa, czyli po naszemu żałuję, że sobie nie zapisałem połajanki ku uciesze własnej i potomnych. Pan sukienkowy w swym wpisie ostro meandrował po bruzdach rozumu i żonglował mitami, faktami i pseudoprawdą. Wszystko po to, żeby udowodnić, że chrześcijanie nie kradli. Nie dlatego, że im dekalog nie pozwala, tylko dlatego, że to wszystko jest najprawdziwsza prawda, tak mi dopomóż bóg!
I ja się z księciuniem po troszę zgadzam. To znaczy, nie że dekalog to prawda, co to, to nie. Ale też nie można mieć pretensji do chrześcijan czy kościoła katolickiego, że okradł złodziei, z tego co sami wcześniej ukradli...

Jakiś czas temu Dorota Rabczewska, znana bardziej jako Doda wygrała w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu sprawę przeciwko Polsce, za skazanie jej za obrazę uczuć religijnych. Chodziło o wywiad, z którym Doda rzekła: "że bardziej wierzy w dinozaury niż w Biblię i  trudno wierzyć w coś, co spisał jakiś napruty winem i palący jakieś zioła człowiek." Osobiście jako geolog, zgadzam się w kwestii dinozaurów z panią Dorotą. Natomiast z drugą częścią jej wypowiedzi nie zgadzam się absolutnie, choć nie zamierzam się z powodu różnic poglądów, czuć zaraz tam obrażony. Otóż moim zdaniem (oraz innych wielkich uczonych) cała Biblia, a już w szczególności Nowy Testament to plagiat. Genialnie skompilowany przez kilku cwaniaków plagiat. A nie spisane wizje na haju, choć ten gorejący krzew, daje sporo do myślenia. Gdyby autorzy tejże książki, niesłusznie nazywanej najstarszą księgą świata żyli, a wraz z nimi żyli autorzy wcześniejszych dzieł, na których oparto legendy o Jahwe i Jezusie, mielibyśmy proces dziesięciotysiąclecia...

A było to tak - opowiem wam dwie historie.
Pewnemu małżeństwu będącemu w podroży, w ustronnej pieczarze-stajence narodziło się dzieciątko. Przy jego urodzinach asystował byk i osioł, zaś na niebie zapłonęła jasna gwiazda, wskazując wszystkim drogę do stajenki. Pierwsi przybyli pasterze, po nich prorok, a dalej lud z cennymi darami. Miejscowy król, bojąc się o swoją władzę nakazał wymordowanie wszystkich noworodków w swoim państwie, na szczęście rodzice z dzieciątkiem uciekli i w innym miejscu ich syn dorastał spokojnie. Kiedy dorósł, zaczął nauczać ludzi, uzdrawiać trędowatych i w ogóle czynił cuda. Kiedy zmarł, ciemność przysłoniła słońce, a umarli wstali z grobów, zaś samo ciało naszego bohatera zostało namaszczone wonnymi olejkami przez miejscową jawnogrzesznicę. Według przepowiedni owo dzieciątko narodzone w stajence powróci na ziemię w dniu sądu ostatecznego. 

W przypadku innego dziecięcia w dniu jego narodzin nastała nagła jasność, a przy jego łóżeczku pojawili się mędrcy. W wieku 12 lat ten chłopiec zgubił się, a rodzice odnaleźli go w świątyni, prowadzącego poważne dysputy z mędrcami. Zaś w wieku 28 lat udał się na pustynię, gdzie pościł 40 dni i był kuszony przez diabła. Po powrocie nasz bohater dobrał sobie grono uczniów, z których jeden okazał się zdrajcą. Wraz ze swoimi uczniami wędrował nauczając ludzi, lecząc choroby, czyniąc cuda. W chwili jego śmierci, a jakże umarli wstali z grobów, a on sam zstąpił do piekieł, skąd powrócił by udać się do niebios.

I jak, brzmi znajomo? No brzmi.
Pierwsza historia pochodzi sprzed trzech i pół tysiąca lat przed domniemanym narodzeniem Jezusa. Opisuje historię Kriszny. Druga, to jedna z wersji narodzin i żywota Buddy, który żył na przełomie V i VI wieku przed naszą erą. Mógłbym tu jeszcze dorzucić legendę o narodzinach egipskiego boga-człowieka, czyli Amenhotepa III (jakieś 1500 p.n.e), który narodził się z ziemskiej niewiasty, a której to głos z nieba zwiastował poczęcie, a do zapłodnienia doszło przez przyłożenie krzyża przez boga Nefa do ust kobiety, po czym podczas narodzin dziecka niebo się rozwarło i potężny głos zwiastował światu narodziny władcy. Podobnie zresztą było z Mitrą (2000 p.n.e) zrodzonym w grocie skalnej z nieupostaciowionego nieba i ziemianki o imieniu Anahita, którym to narodzinom towarzyszyło pojawienie się światłości, za którą to z okolicznych pół zbiegli się pasterze by złożyć hołd dzieciątku.
I tak dalej i tak dalej.

Parafrazując (nie mylić z plagiatem) fragment wiersza Jana Brzechwy: moi drodzy, po co kłótnie, po co wasze swary głupie, wszyscy i tak skończymy w czarnej dupie! Z tymże nie oszukujmy się, jedni przeżyją swój żywot wesoło, korzystając z tego co przynosi każdy dzień, inni w strachu, dając się doić grupie cwaniaczków, którzy do perfekcji opanowali bycie pasożytami. Na całe szczęście z moich obserwacji wynika, że pierwsza grupa pomału, ale powiększa się. A z drugiej ubywa. I aż miło popatrzeć jak się kler wije i syczy czując odpływ złota.

Dziś w ramach oprawy wizualnej legenda słowiańska. O Południcy. Zwanej tez gdzie indziej wiłą, rusałką, chabernicą. Sesja powstała na plenerze Misja Wschód, w rolę Południcy wcieliła się Ola czyli Niespominajka, do sesji malowała Moniak. 

 









Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b