Przejdź do głównej zawartości

Niepełnosprytni.

Posiadam w podręcznym zbiorze moich wspomnień wiele obrazów z przeszłości, choć przyznać trzeba, że od zawsze wyświetlały się one przypadkowo, wywołane jakimiś zdarzeniami, słowami czy obejrzanym filmem, nie mam bowiem w zwyczaju siadać i rozpamiętywać minionych lat. Takim wspomnieniem jest i to, kiedy dziecięciem jeszcze będąc wraz z rodzicielką z okazji różnych niezbędnych zakupów bywałem w centrum Warszawy - w tak zwanych Domach Centrum. W pasażu, dziś imienia Wiecha siadywał wówczas starszy już pan, niewidomy, obowiązkowo zawsze w berecie i z harmonią, na której wygrywał różne melodie. Obok pana, oprócz psa przewodnika i pudełka na datki stał zawsze kartonik z informacją, iż pan ten jest byłym Powstańcem Warszawskim. Dostawałem wtedy od mamy monetę, którą nieco onieśmielony zanosiłem niewidomemu harmoniście. Owo wspomnienie prawie zawsze przywołuje kolejne podobne i okazuje się, że z czasów dzieciństwa pamiętam wielu niepełnosprawnych, choć wtedy mówiło się inwalida. Znakomita większość tych osób to byli inwalidzi wojenni i nikogo nie szokował, ani specjalnie nie interesował widok kogoś na wózku czy poruszającego się o kulach. Co więcej, przypominam sobie jak zazdrościłem jednemu z moich sąsiadów inwalidzkiego trójkołowego motocykla z dachem i drzwiami.
Dziś, kiedy dopadły mnie refleksje wywołane ostatnimi wydarzeniami w sejmie uświadomiłem sobie, że niepełnosprawni zniknęli właściwie z przestrzeni publicznej. Stali się widokiem niepożądanym, niechcianym i niezauważanym do tego stopnia, że do niedawna architekci i urzędnicy odpowiedzialni za kształtowanie miast, ulic i chodników nie brali w ogóle niepełnosprawnych pod uwagę, tworząc mnóstwo barier, przeszkód i innych nieprzemyślanych rozwiązań. A jak wiadomo co z oczu to i z serca, czego nie widać to i mniej boli. I tak zapomniani przez kolejne rządy, marginalizowani żyli sobie ci niepełnosprawni w cieniu tak zwanej zdrowej tkanki społeczeństwa. Aż wreszcie nadeszła dobra zmiana, nadeszły rządy "ludzkich panów", którzy to z najwyższą troską poczęli się pochylać nad najmniejszym przejawem życia ludzkiego, nawet nad komórką jajową dopiero co muśniętą radosnym merdaniem ogonka plemnika. Nic więc dziwnego, że o uwagę i pomoc postanowili się upomnieć i niepełnosprawni, będący wszak jeszcze ważniejszym od zygoty przykładem życia, które trzeba chronić. Niestety jak to już w życiu bywa, okazało się, że najłatwiej jest sobie wycierać gębę wzniosłymi hasłami, a prawdziwymi problemami najczęściej podciera się dupę. I tak też rząd nasz podtarł się postulatami rodziców dzieci niepełnosprawnych, dobitnie pokazując gdzie ma tak naprawdę ochronę życia poczętego, miłość bliźniego do bliźniego i swoich wyborców. Okazało się jednak, że niepełnosprawni byli dosyć mocno zdeterminowani, a ich niepełnosprawność jest tylko ruchowa, a nie umysłowa, na co zapewne liczyli niepełnosprytni PiSowcy. I tak też olani obywatele gorszego sortu, przyparci do muru swoją samotnością w nieszczęściu, rozpoczęli strajk i okupację sejmu, żądając pochylenia się władz nad ich problemami. Nic nie dała przedszkolna ściema polegająca na ściągnięciu przez PiS innych niepełnosprawnych i medialnie odtrąbione podpisanie ugody, nic nie dały wizyty Prezydenta Dudy czy premiera Morawieckiego. Ich beznadziejnie sklecone komunały i kłamstewka bez problemu inteligentnie kontrował siedzący na wózku młody uczestnik strajku. "Ludzkie pany" sięgnęli więc po sprawdzone w poprzednim komunistycznym systemie metody. Czyli jak najbardziej utrudnić strajkującym życie, wziąć ich na przeczekanie, a społeczeństwo podburzyć przeciwko ofiarom i wmówić, że będą przez strajk i strajkujących pokrzywdzeni - stąd na przykład pomysł podatku solidarnościowego dla najbogatszych.
I tak po 40 dniach szykan, przepychanek ze strażą marszałkowską, ograniczania swobód obywatelskich niepełnosprawni i ich opiekunowie dali w końcu za wygraną i opuścili sejm, zapowiadając jednak, że to nie koniec jeszcze. Przy okazji owego strajku na jaw wyszła jeszcze jedna sprawa, jasno uświadamiająca, że PiS odrabia lekcje na bieżąco i choć w wielu przypadkach popełnia uczniowskie błędy to w internecie radzi sobie nieźle. Na strajkujących niepełnosprawnych, na ich rodziców i na wszystkich popierających protest wylała się niespotykana fala gówna, kłamstw i nienawiści. Fala bez wątpienia sterowana odgórnie i z perfidną premedytacją obliczona na zwrócenie gniewu i niechęci reszty społeczeństwa na samych niepełnosprawnych.
Przyznam się, że z obrzydzeniem czytałem niektóre wpisy, zastanawiając się jaką trzeba mieć sieczkę w głowie by w coś takiego uwierzyć i powtarzać dalej. Ku mojemu zdumieniu dowiedziałem się, że pokładałem w moich rodakach zbyt wielką nadzieję, ze zbyt wielką naiwnością wierzyłem, że idiotów mamy jednak w społeczeństwie niewielu. I po raz pierwszy chyba pomyślałem, biorąc też pod uwagę obojętność kościoła katolickiego tak ochoczo co niedziela głoszącego Ewangelię, że w sumie byłoby fajnie, gdyby te wszystkie katolickie bajki okazałby się prawdą. Bo prędzej by się wielbłąd zesrał przeciskając się przez ucho igielne, niż ci wszyscy obłudni, dwulicowi katolicy znad Wisły trafiliby do nieba.

Na koniec, żeby nie było znowu tak poważnie i smutno, krótka sesja powstała na plenerze Wrzosowy Młyn w miejscowości Skoki. Cudowne miejsce, wspaniali ludzie no i dwie piękne Alicje po drugiej stronie lustra.





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b