Wreszcie Polska powstaje z kolan. Nie, żeby nagle wydano zakaz uczęszczania do kościoła, wręcz przeciwnie, dobra zmiana robi wszystko, żeby ludzi w niedzielę nic od księży i ich tac nie odciągało. Z kolan powstaje ta Polska, która do tej pory z powodu swojej ciasnoty umysłowej, śmieszności czy zacofania tkwiła na tych kolankach gdzieś w rogu, lekko przykurzona, deczko zapomniana, kompletnie niezrozumiana. Polska "kulturalna", ale taka kulturalna inaczej. Bo przez ostatnie prawie trzydzieści lat z kulturą i sztuką u nas było jak z rynkiem sprzedaży nowych aut. Im bardziej coś się podobało, im lepszą miało wyrobioną markę tym lepiej się sprzedawało, a poboczami lekko przykurzone, prawie niezauważone przemykały różne wybryki motoryzacji. Ale zbliża się koniec takich dzikich fanaberii, koniec dzikiego kapitalizmu w sztuce! Podczas niedawnej konferencji prasowej główny kierowca partii PiS oznajmił, że jest sztuka dobra i jest sztuka zła. Jasno dając do zrozumienia, że "oni" doskonale wiedzą, która jest jaka i "oni" się już za to wezmą, ze znanym już społeczeństwu zapałem i pośpiechem, "oni" powiedzą czym jeździć, a czym nie.
Nie oszukujmy się, każda władza ma swoich ulubieńców wśród artystów. Których hołubi, którym klaszcze z całych sił, którym złota nie skąpi. Artystów, którzy przy każdej możliwej okazji stoją na czerwonym dywanie w błysku fleszy. Oraz zawsze są tacy artyści, którzy niezależnie od swojego talentu na ten czerwony dywan dopchać się muszą własnymi siłami. Tworząc sztukę na tyle dobrą by przekonać do siebie publikę, lub na tyle komercyjną by ludzie ją kupili, niekoniecznie nawet rozumiejąc co to. Oraz wszędzie są tacy artyści, którym się tylko wydaje, że są artystami i dlatego nikt ich nie zauważa. Ale zdarza się też czasami władza, która nie ogranicza się do głaskania po pupciach wybranych muzyków, aktorów czy pisarzy. Tylko postanawia mówić obywatelom co im wolno oglądać, czego słuchać, co czytać. A zwłaszcza czego nie. Władza, która wie, jaka sztuka jest dobra, a jaka zła, którym artystom zamknąć usta, a którym mówić co mają mówić. Pół biedy (że tak się wyrażę) kiedy ta władza jest jak za czasów PRL. Jednym każe tańczyć jak im zagra, drugich nie drukuje, nie dopuszcza, trzecich szykanuje, niejednokrotnie wymuszajac na nich wyjazd za granicę. Gorzej kiedy jak w III Rzeszy czy ZSRR, władza niepokornych twórców zamyka w łagrach, obozach koncentracyjnych czy rozstrzeliwuje.
Mam podejrzenia jaką kulturę i sztukę zafunduje nam PiS, ale kiedy staram się sobie to bardziej wyobrazić to przypomina mi się rosyjskie powiedzenie "Żyzń eto kak tigra jebat, i smieszno i straszno i prijatnosti nikakoj" - co w wolnym tłumaczeniu oznacza: życie jest jak seks z tygrysem, i śmiesznie i strasznie i przyjemności z tego żadnej. Strasznie, bo w historii ludzkości nie raz już ludzie bez poczucia humoru i wyobraźni doprowadzali do wielkich tragedii w imię udowadniania mojszości swoich racji. A śmieszno... bo Zelnik.
Który to wspierał swoją osobą Kaczyńskiego podczas spotkania z dziennikarzami. Aktor znany do tej pory głównie starszej publiczności z roli Ramzesa XIII w fimie Faraon oraz czytelnikom tabloidów z wywiadu prasowego, w którym wyznał, że zdradzał żonę, ale przestał kiedy umarła. Ów pan, niewąpliwie podczas konferencji firmujacy swoją osobą poczynania PiS, podał jako przykład złej sztuki swoją ostatnią wizytę na przedstawieniu teatralnym z którego wyszedł po kilku minutach, bowiem poczuł się jakby zdradzał swoją partnerkę. Hm... szkoda, że nie wyjaśnił czy poczuł się tak podle, czy też jak podczas orgazmu w nie swoim łóżku?
Czekając na powrót czasów, kiedy pracowników służb bezpieczeństwa bedzie znowu tylu samo co niepokornych przeznaczonych do śledzenia, prezentuję przykładową inwigilację artysty przez funkcjonariusza odpowiednich służb. Oczywiście wszelkie podobieństwa do kapitana Żbika i Pocahontas są niezamierzone i przypadkowe.
Nie oszukujmy się, każda władza ma swoich ulubieńców wśród artystów. Których hołubi, którym klaszcze z całych sił, którym złota nie skąpi. Artystów, którzy przy każdej możliwej okazji stoją na czerwonym dywanie w błysku fleszy. Oraz zawsze są tacy artyści, którzy niezależnie od swojego talentu na ten czerwony dywan dopchać się muszą własnymi siłami. Tworząc sztukę na tyle dobrą by przekonać do siebie publikę, lub na tyle komercyjną by ludzie ją kupili, niekoniecznie nawet rozumiejąc co to. Oraz wszędzie są tacy artyści, którym się tylko wydaje, że są artystami i dlatego nikt ich nie zauważa. Ale zdarza się też czasami władza, która nie ogranicza się do głaskania po pupciach wybranych muzyków, aktorów czy pisarzy. Tylko postanawia mówić obywatelom co im wolno oglądać, czego słuchać, co czytać. A zwłaszcza czego nie. Władza, która wie, jaka sztuka jest dobra, a jaka zła, którym artystom zamknąć usta, a którym mówić co mają mówić. Pół biedy (że tak się wyrażę) kiedy ta władza jest jak za czasów PRL. Jednym każe tańczyć jak im zagra, drugich nie drukuje, nie dopuszcza, trzecich szykanuje, niejednokrotnie wymuszajac na nich wyjazd za granicę. Gorzej kiedy jak w III Rzeszy czy ZSRR, władza niepokornych twórców zamyka w łagrach, obozach koncentracyjnych czy rozstrzeliwuje.
Mam podejrzenia jaką kulturę i sztukę zafunduje nam PiS, ale kiedy staram się sobie to bardziej wyobrazić to przypomina mi się rosyjskie powiedzenie "Żyzń eto kak tigra jebat, i smieszno i straszno i prijatnosti nikakoj" - co w wolnym tłumaczeniu oznacza: życie jest jak seks z tygrysem, i śmiesznie i strasznie i przyjemności z tego żadnej. Strasznie, bo w historii ludzkości nie raz już ludzie bez poczucia humoru i wyobraźni doprowadzali do wielkich tragedii w imię udowadniania mojszości swoich racji. A śmieszno... bo Zelnik.
Który to wspierał swoją osobą Kaczyńskiego podczas spotkania z dziennikarzami. Aktor znany do tej pory głównie starszej publiczności z roli Ramzesa XIII w fimie Faraon oraz czytelnikom tabloidów z wywiadu prasowego, w którym wyznał, że zdradzał żonę, ale przestał kiedy umarła. Ów pan, niewąpliwie podczas konferencji firmujacy swoją osobą poczynania PiS, podał jako przykład złej sztuki swoją ostatnią wizytę na przedstawieniu teatralnym z którego wyszedł po kilku minutach, bowiem poczuł się jakby zdradzał swoją partnerkę. Hm... szkoda, że nie wyjaśnił czy poczuł się tak podle, czy też jak podczas orgazmu w nie swoim łóżku?
Czekając na powrót czasów, kiedy pracowników służb bezpieczeństwa bedzie znowu tylu samo co niepokornych przeznaczonych do śledzenia, prezentuję przykładową inwigilację artysty przez funkcjonariusza odpowiednich służb. Oczywiście wszelkie podobieństwa do kapitana Żbika i Pocahontas są niezamierzone i przypadkowe.
Komentarze
Prześlij komentarz