Przejdź do głównej zawartości

Zło w pigułce.

Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. Popełniłem grzech pychy. I to wiele, wiele lat temu. I dopiero niedawno zrozumiałem swój błąd. Ale w kwestii owego błędu, to po trosze winni temu są Amerykanie. Nie chodzi mi teraz oczywiście o jankeską modę na wtrącanie się w każdy globalny konflikt zbrojny. Ale o kinematografię, a konkretniej o gatunek filmowy zwany westernami, z których onegdaj słynęło na cały świat Hollywood. Co prawda przez bardzo krótką chwilę kino niemiecko-jugosłowiańskie przy pomocy prozy Karola Maya i jego bohaterów czyli Winnetou i Old Shatterhanda (Grzmocąca ręka - przypadek? Nie sądzę.) próbowało konkurować z amerykańskim, niemniej ostatecznie wygrało to ostatnie. I dlatego to ostatnie jest winne. Trochę. Nie dlatego, że pokazywało świat  kowbojów, Indian, ale dlatego, że przy okazji pokazywało też czasami i Amiszów. I właśnie przez owych Amiszów oglądanych na ekranie telewizora grzech pychy popełniłem. Kiedy patrzyłem na ich świat odrzucający większość technicznych zdobyczy cywilizacji, świat ograniczony bardzo wyraźnymi zakazami moralnymi i etycznymi, świat który niejako wśród pędzącej cywilizacji zatrzymał się dawno temu, czułem się jakby lepszy, jednocześnie współczując tym biednym, zacofanym ludziom ich losu. I tak współczułem, współczułem i współczułem. Do niedawna całkiem. Kiedy zrozumiałem dwie rzeczy. Po pierwsze Ci ludzie jak mało kto mogą czuć się spełnieni żyjąc w zgodzie z własnym sumieniem, przekonaniami i zasadami, jednocześnie w całej surowości swoich obyczajów dając każdemu ze swoich członków prawo określenia się czy chce spędzić życie we wspólnocie, czy też woli ten inny, teoretycznie bardziej cywilizowany świat. Po drugie, w sumie najważniejsze, będąc obywatelami USA, Amisze nie próbowali nigdy narzucić siłą komukolwiek ze swoich rodaków własnych praw, przekonań czy przepisów, jednocześnie (słusznie zresztą) dbając o własne interesy, czego przykładem może być zwolnienie Amiszów ze względu na pacyfistyczne przekonania z obowiązkowej służby wojskowej, czy też nieobejmowanie członków tego wyznania obowiązkowym ubezpieczeniem społecznym - Amisze uznali, iż najlepszym dla nich funduszem emerytalnym jest życie w ich wspólnocie. Jednym słowem: wspaniały przykład na życie według zasad i wiary.
Jako więc napisałem na wstępie: moja wina, wybaczcie mi Amisze. Choć trochę irracjonalnego żalu do was mam. Za to, że w siedemnastym wieku emigrując ze Szwajcarii wybraliście za cel swojej podróży odległą Amerykę, a nie bliższą przecież Polskę. Mogliście przyjechać do nas i przez te wszystkie lata nauczyć swoich starszych w wierze braci katolików swojej tolerancji. Tego, że jak komuś przeszkadzają dwie całujące się niewiasty czy dwóch chłopów w jednym łóżku to absolutnie nie ma obowiązku robić tego samego, a tym bardziej nie musi tym ludziom pod kołdrę zaglądać. Oraz tego, że jak ktoś marzy o cudownej nocy poślubnej z tym/tą jednym jedynym/jedną jedyną wymarzoną i dlatego żyje w wstrzemięźliwości to przecież nie musi mieć najmniejszego żalu do tych, co z seksu przedmałżeńskiego (albo seksu w ogóle, bo przecież małżeństwo nie jest obowiązkowe) czerpią przyjemność kiedy mają na to ochotę. Albo tego, że to kto jak traktuje kwestię aborcji (czy to zbrodnia, czy też zabieg) powinno wynikać z wpojonych zasad moralnych, wychowania i własnych przekonań, a nie z restrykcji narzuconych przez dewotów i żyjących w celibacie ludzi. Moglibyście też drodzy Amisze swoją postawą nauczyć innych, że to co kto sobie przed seksem naciąga na penisa czy to co kto po seksie, czy przed łyka, żeby nie mieć na pewno dzieci to też indywidualna sprawa każdej jednostki, a nie palący problem sumień wszystkich gorliwie wierzących w tego czy innego boga. I tego, że jeśli jakaś pigułka jest zła, to zdecydowanie ta gwałtu, a nie ta przed czy po. Niestety, na moje nieszczęście wybraliście Pensylwanię, Ohio i Indianę, zamiast Podlasia, Śląska czy Pomorza. A wielka szkoda.
Wszystkim moim znajomym, zwłaszcza tym, którym się od dawna wydaje, że to ja atakuję ich wiarę, a nie, że to ich wiara obraża na każdym kroku mnie, życzę szczerze naprawdę wszystkiego dobrego. Oraz tego, byście jak najprędzej w zgodzie z własnymi przekonaniami i wizjami tego jak powinien wyglądać Wasz świat mogli zostać Amiszami, dając reszcie społeczeństwa w końcu spokój. Amen.

A na koniec, bo nie żyję i żyć nie zamierzam w żadnej religijnej wspólnocie: Kasia. Nie spytałem Kasi o jej wiarę i moralne zasady, dlatego na wszelki wypadek zrobiłem jej zdjęcia w pojeździe do którego można zaprząc konie, oraz przez całą sesję miałem jedno oko zamknięte. Wiecie, lepiej niech nie wie lewica co robi prawica.














Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b