Przejdź do głównej zawartości

Przegląd Gdyni.

Odpoczywam sobie w Gdyni. To znaczy tak się to nazywa. Bo jaki to odpoczynek, jak nie dość, że z dziećmi to z żoną na dokładkę. Wypoczynek z rodziną (głównie z dziećmi) polega na tym, że albo muszę być z nimi na plaży (jak ja kocham piasek i zapach glonów z Bałtyku) albo aktywnie zwiedzać nieliczne atrakcje okoliczne. W pocie czoła więc albo szukam cienia na plażach miejsko podmiejskich, albo przepycham się przez wielokulturowy tłum w ramach: jestem to przecież zaliczyć muszę. Było już więc zwiedzanie Błyskawicy (Marian kurwa, myślałam, że on większy! Heniek patrz jaka lufa, jakbyś ty taką miał... Pilnuj Brajanka bo się do wody wyjebie!), była też plaża miejska (no bo wiesz Jolka, ja temu chujowi nie daruję, z tą szmatą mnie zdradził! Mamo, mamo, a kiedy pójdziemy na lody? - Zamknij w końcu ryj gówniarzu! Tomek chuju, to piwo jest ciepłe!), był też obowiązkowy punkt programu czyli "tawerna" ze smażoną rybą i frytkami (ryba jak ryba, ale piwo zajebiście zimne! Kierowniku, poratuj złotówką do piwa. Przez te oczy te oczy zielone oszalałeeeem!). Nadeszła też nieuchronnie długo odwlekana chwila, czyli wizyta w Gdyńskim Akwarium. Początek był nawet zabawny, trochę taki barejowski. Para przed nami nie mogła wejść do Akwarium przez tak zwaną bramkę blokowaną przez panią bileterkę, bo wykupili bilet rodzinny 2+1 (dwójka dorosłych, plus jedno dziecko). Ale pech chciał, że tata na ręku miał dziecko jeszcze jedno, tak na oko dwuletnie. I zaczyna się:
- A bilet dla tego małego?
- Jaki bilet, przecież dzieci do 4 lat wchodzą za darmo!
- Za darmo, ale bilet mieć muszą.
- Ale po co? Przecież wnoszę go na moich rękach?
- Panie! Tu chodzi o statystykę odwiedzających! Bilet musi być! Nawet jak za darmo!
Pan chcąc nie chcąc musiał wrócić do kasy, żeby za zero złotych kupić bilet dla dziecka, które w myśl regulaminu wejście ma za darmo. W środku za to było klasycznie już, turystycznie nadmorsko. Jakieś dziecko napieprza pięściami z całej siły w szybę dobre 3 minuty, próbując leniwą rybę zmusić do reakcji. W tym czasie jego mama fotografuje telefonem rozgwiazdy. Dzieci z wycieczki (żółte chusty fantazyjnie zawiązane na głowach) nie zważając na kierunek zwiedzania rozbiegły się po Akwarium niczym karaluchy po pierwszej dawce oprysku owadobójczego, trochę starszy nieco inteligentny młodzian szepcze do mnie: suń się pan, ja tu dziewczynie o piraniach opowiadam. A przede mną osobnik jeszcze starszy z ledwo co kupionym canonem (nie zdarł jeszcze folii z wyświetlacza) i na pewno przyciemnym obiektywem przy każdym akwarium tamuje ruch próbując zrobić artystyczne zdjęcie swojego życia (moja pierwsza myśl: w google sobie kurna wpisz nazwę to Ci 100 razy lepsze foty wyskoczą). Na samym końcu obowiązkowy punkt programu czyli stragany z pamiątkami (muszelki, bąbelki, mydło i powidło) nachalnie reklamowane przez dosyć obrotne panie.

W końcu wyjście! Wielka ulga. Ale nie na długo. Tato! Tato! Chodźmy na pomost poskakać do morza. Dobrze, chodźmy, mimo, iż z pomostu skakać wedle tabliczek nie można. Ale można wszak przymknąć oczy i wziąć przykład z miejscowych nastolatków, którzy z zakazów nic sobie nie robią. I jeśli lekko też przymknąć uszy (żeby słabiej dolatywały chuje, pojeby i kurwy) to nawet godni są naśladowania. Bo w przeciwieństwie do większości swoich rówieśników spędzających wakacje z rodzicami są szczupli (zamiast frytek co krok i lodów i czekolady pitnej zagryzana w biegu bułka), biegają, zmagają się ze sobą, spychają do wody nie bojąc się, że się spocą czy pobrudzą i ewidentnie dobrze się bawią. Na szczęście moje dzieci puszczone prawie samopas (jedno oko czuwało) na ów pomost, niespecjalnie się wyróżniały. Podrapane, brudne, chude i szczęśliwe. Mimo "wczasów" z rodzicami.
p.s.
Dzięki wielkie dla Vero i Sławka ;)
p.s.2
W ramach okrasy sesja bardzo krótka, ale bardzo sportowa (sport to zdrowie!) i bardzo związana z wodą.






Komentarze

  1. Dziękuję bardzo za ten tekst. Stawiam browara, bo gdzieś jakaś myśl nie uczesana brzęczała by znów tam wywczas zrobić. Huk- harmider zapachy - i najpiękniejsze rodzinne rozmowy jakie słyszałem zostały odświeżone i poczułem się jak bym był nad morzem ;) to najlepszy sportowy set.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma za co choć browara chętnie wypiję.
      Zaznaczam, że opisałem stan między weekendowy. Od piątku do niedzieli trzeba to mnożyć razy dwa. Zeszły weekend Iron Man, w ten Aerobaltica... będzie gorąco ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b