Przejdź do głównej zawartości

Lato leśnych ludzi.

Ależ nic podobnego. Nie mam najmniejszego zamiaru streszczać wam książki Marii Rodziewiczówny pod owym ciut enigmatycznym tytułem czyli Lato leśnych ludzi. Choć o ile pamięć mnie nie zawodzi książkę ową będąc nastolatkiem jeszcze początkującym przeczytałem z przyjemnością. Niemniej nie o owej książce być miało. Ani o polityce też nie będzie. Bo w polityce jak to podczas wakacji nudy. No może pomijając ostatnie obchody święta Wojska Polskiego. Misiu nie został generałem, a Adrian, będący najwyższym zwierzchnikiem tego burdelu jaki Antoś ujeżdża całym sobą, zauważył słusznie, że wojsko Rzeczypospolitej to nie prywatne wojsko. Poza tym nuda. Sezon ogórkowy. A właściwie grzybowy. Bo lasy przynajmniej moje sypią pieprznikiem jadalnym jak rzadko kiedy. Pieprznikiem czyli popularną kurką. Pewnie gdyby moja babcia żyła to by skwitowała, że w 1939 też takie lato było i kurek tyle w lesie. No, ale ponoć wojna z Niemcami ponoć nierychła mimo gulgotania prawicy o odszkodowaniach za okupację, więc skupić się grzybach postanowiłem bardziej. Żeby było potem na wszelki wypadek czym w ziemiance wykopanej w lesie zakąszać bimber. Wybrałem się więc na grzyby. To znaczy na kurki. Świadom, że w podwarszawskich lasach tego roku po mokrej wiośnie komar mocno występuje postanowiłem bydlęta owe przechytrzyć. Długie spodnie, wysokie buty, bluza z kapturem i poszły konie po betonie czyli polazłem w las. Przy 32 stopniach ciepła i nieruchomym powietrzu pod koronami kampinoskich sosen strój mój już po 10 minutach okazał się fitness, czyli dowiedziałem się jak się czuje kurczak wolno pieczony. Spłynąłem własnym potem na bogato. Do tego komary, zupełnie zapewne nieświadome, że mam na sobie strój ochronny poczęły mnie żreć. Jak się tylko dało i gdzie się tylko dało. Każde schylenie się po grzyb owocowało chórem iiiii...iiiii...iiiii wokół głowy i nie tylko. Na nic grube spodnie, na nic bluza. Wszak skoro spod ubrania wystaje paznokieć to można ów paznokieć ujebać. A skoro w butach są oczka na sznurówkę, to przez oczko też da się ujebać. A jak się kuca czy schyla to przecież na dupie napięte spodnie są dla komara jak lotniskowiec dla samolotu pośrodku oceanu. Trzeba tam wylądować i ujebać. Jedynym pocieszeniem było i jest to, że las dzisiaj był łaskawy - widocznie większość osób zrezygnowała z grzybów z powodu niesprzyjających warunków. Podsumowując: dwie godziny spaceru po lesie, jakieś 100 ukąszeń komarów, prawie trzy kilo zebranej kurki, około czterdziestu pajęczyn zgarniętych sobą (głównie twarzą) oraz 2 litry wypoconego mojego jestestwa wyciśnięte po powrocie z mojego ubrania. Ale będzie wkrótce pyszna grzybowa. I na omlet z kurkami wystarczy. I... a jeszcze nie wiem co więcej.

Tak czy siak piątek nie okazał się zły. W związku z czym wiedząc, że sporo osób nie zagląda na mojego bloga, żeby poczytać, bo nudzę będzie tradycyjna sesja zdjęciowa. Dla ochłody tym razem nadmorska. Nadmorska po naszemu, czyli wykonana nad magicznym morzem, które jak mało które działa odmładzająco na mężczyzn. Każdy facet bowiem wychodząc z Bałtyku ma genitalia jak niemowlę.
Przedstawiam Olę z która udało się szybko i bezboleśnie wykonać poniższe zdjęcia.













Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b