Przejdź do głównej zawartości

Pomasuj mi konia.

Do tej pory byłem przekonany, że prym w politycznych idiotyzmach wiodą posłowie klubu PiS. Jak nie pewna wszystkożerna posłanka ze swoimi pseudonaukowymi teoriami dotyczącymi kobiet to Szyszko zgłaszający do prokuratury jako przestępstwo wpisanie Białowieskiego Parku Narodowego na listę światowego dziedzictwa lub wtórująca mu w poziomie "inteligencji" pani premier informująca społeczeństwo, że obóz koncentracyjny w Oświęcimiu to doskonały dowód na to, że państwo powinno chronić swoich obywateli. Oprócz tego historie z carycą Katarzyną, cenzura WOŚP w "publicznej" telewizji, San Escobar, wielka słabość ministra obrony do młodych chłopców i bomb termobarycznych rozsadzających parówki czy "wielkie zwycięstwo" Szydło w Brukseli podczas wyborów szefa Rady Europy. Przykładów można by mnożyć wiele, bo powszechnie wiadomo, że gdzie rozum śpi tam budzą się demony, a po tej stronie demonów jest wiele i ciągle są nienasycone. Ale inne, niestety prawdziwe stare przysłowie mówi, że kto z kim przestaje ten sam się takim staje. A towarzystwo na Wiejskiej spędza ze sobą dużo czasu, choćby w ławach poselskich czy na korytarzach tocząc zakulisowe rozgrywki zgodnie z tezą, że rączka rączkę myje, a jeśli chodzi o kasę to nie wie lewica co czyni prawica. I dlatego pewnie całkiem niedawno pewien poseł PO przesiąknąwszy potem z ciężko pracujących główek kolegów z konkurencyjnej partii postanowił też się wykazać na tym polu i z dumą wystosował oficjalne pismo do obecnego ministra rolnictwa by do powszechnego nauczania wprowadzić zajęcia z nauki masowania koni. Pan poseł co prawda jak przyznaje sam konia nie dosiada, ale dostrzega wyraźnie problemy koni zmuszanych do wykonywania nienaturalnych ćwiczeń i z troską pochyla się nad spoconymi końskimi grzbietami dowodząc, że wymasowany koń, to rozluźniony koń i co za tym idzie jest to koń chętniejszy do roboty.
Minister rolnictwa na razie milczy. Chyba dyplomatycznie, bo prywatnie na pewno rży ze śmiechu.

Oczekując z wypiekami na twarzy decyzji ministra (czy młodzież będzie się uczyć masować konia czy nie) pokażę bardzo świeżą sesję powstałą na plenerze w Nowym Tomyślu. Koni tam co prawda nie było, ale jak na Wiejskiej w Warszawie krowy, barany i świnie owszem. No i była też moja ulubiona rodzina Adamsów. A rodziny się sobie nie wybiera.







Komentarze

  1. Rzadko komentuję sztukę ;-) Ale tym razem sobie napiszę, że podoba mi się. Podoba to co napisałeś oraz to co stworzyłeś z modelkami i modelami. Świetne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W imieniu całej ekipy dziękuję!

      Usuń
    2. Cała przyjemność po mojej stronie. Może i nam będzie dane się spotkać kiedyś tam

      Usuń
  2. Dobrze piszesz, trafnie. Tak samo trafiasz obiektywem w obraz. Cieszę się, że mogłem cię poznać w Brodach. Z braterskim pozdrowieniem DB

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I vive versa Darku, mi również było niezmiernie miło poznać Ciebie.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b