Przejdź do głównej zawartości

Lubię wrony.

"Lubię wrony" to tytuł jednej z wielu piosenek napisanych przez zmarłego całkiem niedawno Wojciecha Młynarskiego. Przewspaniałego autora testów, kompozytora i piosenkarza, który w sposób trafny i ironiczny opisywał naszą polską (i nie tylko) rzeczywistość, zarówno za czasów mrocznej komuny jak i już po transformacji na równie mroczny kapitalizm. Tytułowy utwór powstały w roku 1970 w sposób sprytnie zawoalowany przedstawia między innymi nasze socjalistyczne problemy związane z wyjazdami zagranicznymi, zwłaszcza na tak zwany zgniły zachód. Starszym tłumaczyć tego nie trzeba, ale młodzieży spieszę wyjaśnić czemu pan Wojciech i wielu ówczesnych innych piosenkarzy, tekściarzy, kabareciarzy i literatów musiało przemycać podwójne treści do swoich dzieł. Bo żyli/żyliśmy w kraju i w systemie w którym panował przymusowy wieczny dobrobyt, swoiście rozumiana wolność, równość oraz szczęście, więc można było mówić o nim tylko dobrze. I nawet jeśli coś było nie tak (a nie tak było właściwie wszystko) to należało udawać, że są to problemy drobne, przejściowe i niegodne wzmianki, a skupiać się należało na wyolbrzymianiu pozytywnych (prawdziwych lub nie) dokonaniach socjalizmu. Dlatego też przed zaśpiewaniem piosenki, wykonaniem skeczu, wydaniem książki, nagraniem filmu należało  uzyskać aprobatę cenzora. Czyli takiego kogoś kto w imieniu państwa czuwał by mówić o ustroju tylko dobrze oraz nie uświadamiać ludziom (i tak świadomym), że są na świecie lepsze miejsca niż kraje komunistyczne i który to cenzor posiadał władzę tak dużą, że mógł zakazać artystom ich twórczości jeśli uznał, że działają na szkodę systemu. Taki odgórny zamordyzm w białych rękawiczkach w imieniu wypaczonego prawa, kiedy to państwo lepiej wie, czego potrzeba obywatelowi, a co jest zbędne.
Dziś rano podczas jazdy samochodem, przeskakując ze stacji na stację zupełnie niechcący trafiłem do Trójki, której od czasu pislamizacji unikam. Ale akurat trafiłem na archiwalne nagranie w którym Młynarski opowiadał anegdotkę związaną z piosenką "Lubię wrony", postanowiłem więc chwilę na tej fali pozostać. Pan Wojciech wspominał, jak to po pierwszych publicznych wykonaniach piosenki napisał do niego list zawodowy ornitolog (w tekście piosenki pada teza o wronach "... że dlatego na zimę zostają, że źle fruwają...") wyjaśniając, że autor piosenki jest w błędzie, ponieważ polskie wrony na zimę jak najbardziej odlatują i to w rejon Węgier, do Polski zaś przylatują wrony z terenów ZSRR, gdzie zima jest jeszcze bardziej sroga stąd mylne wrażenie, że wrony na zimę w nieprzyjaznej klimatycznie Polsce pozostają. Rozbawiony Młynarski wspomina, jak na jego pytanie do cenzora - czy może ten list odczytywać po wykonaniu piosenki - otrzymał kategoryczną odpowiedź, że absolutnie nie! Bo są to informacje niejawne, których rozpowszechniać nie wolno.
Po czym oczywiście puszczono rzeczoną piosenkę w wykonaniu samego pana Wojciecha, a ja pomyślałem, że jest to utwór ponadczasowy. Jak wiele zresztą utworów tego artysty. Pasujący do dzisiejszych rządzących w naszym kraju. Bo głupota jest też przecież ponadczasowa.
I żeby nie było, też lubię wrony, choć te wolą raczej tereny miejskie, więc u mnie więcej raczej kruków. Co znowu przypomina mi równie trafne i wizjonerskie opowiadanie niejakiego Żeromskiego pt "Rozdzióbią nas kruki i wrony". Ale o tym kiedy indziej...

I żeby nie kończyć tak pesymistycznie (przykład pana Wojciecha pokazuje, że zawsze trzeba szukać powodu do uśmiechu i pożartowania) pokażę sesję związaną z zimą. Właściwie z królową zimy. Czyli Królową Śniegu. Tylko taką prawdziwą wersję. Bez mydlenia dzieciom oczu, że Gerda była dobra, a wszystko skończyło się happy endem.









Komentarze

  1. Skoro nie ma mnie na fb, to pozwolę sobie tutaj ślad zostawić. Baaardzo piękna sesja!!! Chylę czoła przed całym zespołem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie spytam jak tu trafiłeś skoro nie masz fb :D

      Usuń
    2. Jakbyś nie zauważył, obserwuję Twojego bloga od dłuższego czasu :)

      Usuń
    3. Nie do końca wiem jak to zauważać czy ogarniać. List czasami napisz, znaczek naklej, z tym sobie radzę ;)

      Usuń
  2. Bardzo na tak ;) Brawo dla całej ekipy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rewela ;) I w końcu przyjazna 'Templejtka' ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b