Przejdź do głównej zawartości

Granica.

Kiedy byłem mały... hm... no dobra, nie tak. Kiedy byłem sporo młodszy (bo mały nie byłem nigdy) chciałem być obywatelem świata. Skromnie na początek marzyła mi się Europa bez granic, bez paszportów, celników, zasieków, a potem kto wie, może i reszta globu. Nie, żebym nie był patriotą i nie podobało mi się w Polsce. Bo mimo szarzyzny komunizmu, ogólnej biedy, kolejek i braku dostępu do zachodnich cudów techniki podobało się. Bo innego życia nie znałem. No chyba, że to kolorowe, amerykańskie z ekranów telewizorów, ale to przecież była jedna wielka kapitalistyczna ściema, wszak wszędzie na ścianach kamienic, murach parkanów namazane było, że TV ŁŻE!!! Po prostu, zwyczajnie, będąc dzieckiem i czytając przeróżne książki, w tym i te podróżnicze chciałem bardzo móc bez przeszkód żadnych zwiedzać, poznawać, podróżować i podziwiać. Od tamtej pory minęło sporo lat, jestem starszy, choć nadal nie jestem mały. Europa właściwie nie ma granic (powiedzmy sobie szczerze, Rosja czy Turcja to nie Europa), teraz moje dzieci dorastają w poczuciu bycia i Polakiem i Europejczykiem i kto wie, może nawet i obywatelem świata (choć tak naprawdę po prostu dorastają, zwyczajnie nie wiedząc, że kiedyś było inaczej). I jest pięknie. No prawie jest. Bo u nas nie wiedzieć czemu najchętniej równa się w dół, zamiast w górę. I zawsze najbardziej błyszczy głupota. Dlatego chyba niewiele już jest rzeczy w moim kraju, które są w stanie mnie zaskoczyć. Tak jak pewne warsztaty organizowane przez pewną fundację i skierowane głównie do kobiet, choć pary małżeńskie też są mile widziane (sugeruje to zniżka). Czegóż kobieta, sama lub z mężem może się na tych warsztatach nauczyć? Ano bardzo przydatnej rzeczy: jak być posłuszną i uległą żoną... Czyli o uznaniu dominującej pozycji mężczyzny w rodzinie i oddawania należnego mu szacunku, o miejscu kobiety w małżeństwie (kapłanka domowego ogniska) i o jakże ważnej rzeczy czyli jak chronić delikatność męskiego serca. A wszystko to w duchu antropologii chrześcijańskiej. Brrrr... ciarki aż mnie przeszły kiedy o tym czytałem. Na całe szczęście od tej antropologii trzymam się od zawsze z daleka, a dzieci moje uczę myślą, mową i uczynkiem o równości płci i ras, wyznań czy przekonań. Oraz tego, że są też na tym świecie ludzie pokrzywdzeni, biedni umysłowo, godni współczucia, którzy nie potrafią funkcjonować bez bata nad dupą. I jeśli nawet będą żyli w świecie bez granic to sami sobie we własnych głowach te granice stworzą. I dlatego przede wszystkim uczę dzieci swoje, żeby omijały to towarzystwo szerokim łukiem. Bo życie jest piękne i takim je trzeba brać. Amen.

A na koniec tradycyjnie okrasa zdjęciowa. W klimacie antropologii. I posłuszeństwa. I w klimacie świata bez pigułki "dzień po". Chyba.









Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b