Przejdź do głównej zawartości

Mówiła mu mój Italiano...

... Ty nigdy nie będziesz mój, czarną jak włos masz duszę pijaną, Twoją panią tylko ona jest, tylko ona, ona, nie ja... Tak mniej więcej zawodzi na swojej płycie niejaki Organek. Który nie powiem, przypadł mi do gustu swoim głosem i nieoczywistymi aranżacjami. Ale wcale nie będzie dziś o nim, ani o muzyce w ogóle. Tylko o niechlujstwie i śmieciach. A czemu przy Organku? To się wyjaśni wkrótce. Ale żeby nie było. Przyznam się na wstępie. Sam jestem bałaganiarz. Zdjęcie mojego biurka z komputerem, gdzie zazwyczaj pracuję mogłoby spokojnie wizualnie firmować powiedzenie Alberta Einsteina "Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką czego jest puste biurko?" Mam bajzel i już. W którym się doskonale zresztą orientuję (oczywiście do czasu, aż jakaś litościwa dusza nie postanowi mi "pomóc" i nie poukłada wszystkiego w równe stosiki, kupki i szeregi). Podobnie zresztą wygląda moje auto. Przypomina bardziej skład rzeczy niepotrzebnych delikatnie rzecz ujmując oraz piaskownicę na poziomie dywaników samochodowych. O ile z piaskownicy trudno mi się wytłumaczyć (oj tam oj tam, może kręgosłup mnie boli?) o tyle zapchane przeróżnym śmieciem "do wyrzucenia przy okazji" kieszenie boczne i bagażnik auta są wynikiem mojej głębokiej awersji. Awersji do pozbywania się śmieci podczas jazdy przez otwarte okno czy też na różnych postojach wprost do rowu. Gdybym kubek po kawie, paragon lub cokolwiek innego wywalił za okno musiałbym sobie chyba sam napluć w twarz. Oczywiście jak to typowy facet kiedy zjawię się autem w okolicy śmietnika, który spokojnie pomieściłby moją kolekcję odpadków automatycznie zapominam, że można sprzątnąć, a nawet trzeba. No zapominam cholera... A póki pamiętam: Wojtek, Twoja butelka po setce z września zeszłego roku ciągle jeździ skitrana tam gdzie ją wcisnąłeś w moim aucie. Jedną tylko kwestię (no może dwie) w sprawie bałaganu ogarniam na zasadzie odruchu Pawłowa. Nauczyłem się przez kilkanaście lat małżeństwa, że schylenie się po brudne skarpetki i gacie i wrzucenie ich do kosza na brudną bieliznę zajmuje mniej czasu niż wysłuchiwanie potem przez 3 dni umoralniająco zawstydzających połajanek żony. No prawie się nauczyłem... ale się staram jak mogę być w tym coraz lepszym ;) Trochę lepiej na polu kolekcjonowania śmieci wyglądają moje spodnie. To znaczy kiedy dostaję paragon, otwieram piwo itp to niechciane, niepotrzebne elementy lądują w moich kieszeniach, bo jeśli nie ma w pobliżu śmietnika na ziemię też tego nie rzucę. Ale gmerając co chwilę w poszukiwaniu kluczy, telefonu czy drobnych wyłuskuję te różne odpadki i odruchowo już wyrzucam do mijanych koszy. Dlatego też będąc niejako samemu bałaganiarzem, ale bardzo ograniczonym przestrzennie wręcz nienawidzę kiedy ktoś beztrosko i niejako odruchowo rozrzuca śmieci w przestrzeni publicznej. W Polsce, przyznać muszę, (mimo tego, iż byłem bardzo przeciwny ustawie śmieciowej w związku z ograniczeniem pewnych praw obywatelskich tą ustawą) problem śmieci w przestrzeni publicznej znacznie został zredukowany. Wiąże się to oczywiście też z wieloma akcjami uświadamiającymi społeczeństwu już od przedszkola jak ważna jest ochrona środowiska oraz rozwijanym wciąż metodom recyklingu. I z naturalnym (będę brutalny, ale taka jest prawda) wymieraniem starszych pokoleń przyzwyczajonych, że państwowe to znaczy niczyje i nie należy o to dbać. Śmieciowo jest coraz lepiej w Polsce i widać to gołym okiem niezależnie od tego która partia akurat siorbie z koryta i kto jest aktualnie Polakiem gorszego sortu. Siłą rzeczy podróżując po różnych krajach krajoznawczo turystycznie zwracam uwagę nie tylko na zabytki (w sumie na nie najmniej zwracam uwagę), ale też na to co znajduje się w ich otoczeniu. Do tej pory na przykład moim prywatnym liderem jeśli chodzi o basen morza Śródziemnego (które to morze bardzo lubię odwiedzać z przeróżnych stron) w kwestii syfu byli Egipcjanie. Woda słodka dla nich to jedynie coś do picia, a nie jeden z czynników piorących. A wiatr i piasek to błogosławione żywioły, które wcześniej rozwieją lub zasypią to co się rzuci na pobocze. Na drugim miejscu byli Grecy z ich zamiłowaniem do pozostawiania wszystkiego co tylko może zardzewieć (auta, skutery, lodówki, ramy łóżek, puszki) wśród urokliwych i wiekowych gajów oliwnych oraz w przydrożnych rowach. Szczytem tej greckiej śmieciowej symbiozy był i jest dla mnie wciąż napotkany na plaży cypryjskiej zasypany do połowy cały rudy od rdzy skuter będący jednocześnie stanowiskiem obserwacyjnym dosyć sporego pelikana. Na trzecim skromnym miejscu podium stali Chorwaci z ich już jakże dyskretnym, prawie wstydliwym upychaniem śmieci, złomu i gruzu w każdą możliwą szczelinę, dziurę, kąt. Od kilkunastu lat ta klasyfikacja była dla mnie niezmienna, aż (dochodząc do Organkowego Italiano) coś mnie podkusiło zajrzeć na Sycylię, dzięki czemu na pierwsze niekwestionowane miejsce automatycznie wskoczyli Włosi. Główne drogi we wszystkich tamtejszych mniejszych miejscowościach to arena rywalizacji między parkującymi autami, a stertami śmieci luzem i w rozłażących się ze starości i nadmiaru robactwa workach. Plaże hotelowe, nie powiem czyściutkie, ale już metr za przewracającymi się byle jakimi płotami pobojowisko na miarę tego jakie z pewnością pozostawili po sobie lądujący na Sycylii w ramach akcji Husky w 1943 roku amerykańscy żołnierze. Z tą różnicą, że w dzisiejszych czasach zamiast sprzętu wojskowego, min, łusek i poległych żołnierzy sycylijskie plaże usiane są plastikowymi butelkami, reklamówkami, pieluchami wraz z zawartością, papierami, starymi klapkami, skarpetkami, podpaskami, połamanymi krzesłami itp. A, że co chwilę wiatr znosi tu i ówdzie ten syf do morza, które litościwie mieląc je falami wyrzuca kawałek dalej to już szczegół. Zaletą tego całego ogólnosycylijskiego wysypiska było w moim przypadku to, że zadzierałem wysoko głowę dostrzegając podczas jazdy autobusem, tramwajem czy autokarem detale starej zabudowy. Szczególnie w pamięć zapadły mi wszechobecne żaluzje (niektóre fantazyjne, zabytkowe, inne nowoczesne, ale w znakomitej większości zdecydowanie zielone). Raz, że z pewnością owe żaluzje chronią przed słońcem, dwa litościwie zasłaniają to co się wala dookoła pni palm, różaneczników i kaktusów. I wtedy zrozumiałem nagle, że narzekanie na kiepa leżącego na plaży w Darłowie, butelkę po piwie w piaskach nadmorskich Jastarni czy reklamówkę niesioną wiatrem w Kołobrzegu po bulwarze nadbałtyckim jest bezsensowne. Wiele jako nacja możemy sobie zarzucić. Ale jeśli chodzi o ekologię jesteśmy dużo dalej niż południowcy z Europy (choć oczywiście daleko nam do Szwedów czy Norwegów z północy). Jestem z Was, z Nas narodzie wręcz dumny. Może nie mamy ciepłego morza, egzotycznej roślinności, upałów przez całe lato po 35 stopni oraz dymiącej Etny, za to mamy czysto i coraz więcej oleju w głowie.
Pozostając w tonacji morskich spienionych fal chciałbym na koniec pokazać pewną panią. I także jej koleżanki sfotografowane w zeszłym roku. Na niezaśmieconej plaży, gdzieś między Ustką a jeziorem Gardno, gdzie tylko wiatr i morskie fale przyglądały się sesji zdjęciowej.

Moja ulubiona Pati, ulubiona Michalina i ulubiona Paula. I zdaje się mój debiut z aparatem mamiya RZ 67. 










Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b