Przejdź do głównej zawartości

Lato w mieście.

Wierzcie mi lub nie wierzcie, ale mamy kolejne lato w mieście. Na wsi też, no ale na wsi dzieciaki się raczej nie nudzą, bo rodzice gonią do roboty w polu, więc albo te dzieciaki ciężko pracują, albo robią wszystko żeby spieprzyć do miasta. A w mieście zazwyczaj każde lato wyglądało mniej więcej do tej pory tak tak jak śpiewany przebój pewnej grupy, w którym to utworze wieczorami chłopcy wychodzili na ulicę szukać czegoś co wypełni im czas. Do tej pory. W tym roku "na szczęście" zamiast rzucać kamieniami w koła samochodów młodzież młodsza, średnia i starsza może się swobodnie i beztrosko uganiać za pokemonami wirtualnymi. Średnio się jeszcze orientuję jako posiadacz telefonu nie srajfona w fenomenie tej zabawy, ale już zauważam zewsząd spływające świeżutkie jak kleks na białych gaciach wiadomości o przekraczającym wszelkie wyobrażenia kretynizmie posiadaczy srajfonów i poszukiwaczy pokemonów. Ochrona Okęcia ma więcej pracy podczas wyłapywania osobników próbujących przekroczyć strefy zamknięte. Obywatele, że tak powiem prywatni się bulwersują, że w środku nocy muszą przeganiać ze środka salonu typów olśnionych blaskiem wyświetlacza urządzenia które kiedyś służyło do komunikacji międzyludzkiej a teraz jest głównie detektorem dziwnych stworków. W Wielkiej Brytanii (czemu mnie to nie dziwi?) pasjonaci poszukiwania pokemonów spowodowali karambol na autostradzie... itp. itd. et cetera. Kiedy dawno, dawno temu, jeszcze przed erą wokalisty nucącego o marzeniu o dalekich krainach, który to jest niezłe ladaco i wciąga kreskę razem z tacą (zasłyszane na płycie Grabaża/Strachy na Lachy) niejaki Czesław Niemen śpiewał, że dziwny jest ten świat to z pewnością nie przewidywał międzynarodowego idiotyzmu pokemonowo srajfonowego. Gdyby przewidywał na pewno poszedł by pić do baru pod Papugami śnić sen o Warszawie i nigdy stamtąd nie wyszedł. I ja bym mu się wcale nie dziwił. Na szczęście są jeszcze grzeczne dziewczynki, które słuchają tatusiów i mam swoich i latem zamiast się szlajać za potworami siedzą grzecznie w domu powtarzając elementarz. Czasami dla zdrowia wyjdą pojeździć na rowerze. Na balkon. Do koleżanki.

















Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b