Przejdź do głównej zawartości

Bareizmy wiecznie żywe.


Żył kiedyś człowiek, który na świat i siebie spoglądał z wielkim dystansem i szerokim ironicznym uśmiechem. Nazywał się Stanisław Bareja. Ów Bareja zapisał się w historii polskiego kina jako reżyser wielu niezapomnianych komedii i kilku równie wspaniałych seriali komediowych. Miał niesamowite oko i zmysł do wychwytywania i pokazywania w krzywym zwierciadle ludzkich słabości, a także (a może przede wszystkim) ośmieszania absurdów życia codziennego w epoce komunizmu. Jak to już w życiu bywa, jednych bawił i cieszył, innym był solą w oku. W latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku inny reżyser, niejaki Kazimierz Kuc (znany później jako Kutz) chcąc światu udowodnić kiczowatość filmów Barei użył określenia "bareizm". Neologizm ten, z początku nacechowany negatywnie (używany również często przeciwko Stanisławowi przez niechętne mu ówczesne władze komunistyczne) z czasem stał się w mowie potocznej po prostu zwykłym synonimem absurdalnych wypowiedzi, haseł, napisów czy obwieszczeń. Zapewne nie taki był zamysł Kuca, ale bareizm przetrwał komunizm, przeżył samego Bareję i ma się nadal dobrze. A to wszystko to dzięki wszechobecnym zwykłym ludzkim ułomnościom i często spotykanej na całym świecie bezmyślności aparatu urzędniczo biurokratycznego. Kiedy jakiś czas temu Komisja Europejska pod naciskiem portugalskich producentów dżemu marchewkowego (wcześniej UE uznała, że dżem można robić tylko z owoców) sklasyfikowała marchewkę jako owoc nie chcąc stawać na drodze do szczęścia dżemorobom, ubawiłem się po pachy. Kolejny nieszkodliwy bareizm - uznałem. Kiedy innym razem pod naciskiem żądnych unijnych dotacji francuzów Komisja stwierdziła, że ślimak to ryba również parsknąłem początkowo śmiechem. Ale po krótkiej chwili przyszła refleksja. Hola, hola - pomyślałem sobie. Z jednej strony ok, skoro ślimak został rybą to teraz bez przeszkód hodowcy będą mogli korzystać z dopłat, którymi objęte są ryby, a mięczaki nie. Ale z drugiej strony, w stanie zagrożenia znalazła się jednocześnie całkiem pokaźna liczba osób (w Polsce również), która ślimaków nie hoduje, ale je zbiera i sprzedaje w skupie. Wyobraźmy sobie bowiem sytuację, kiedy do zbieracza ślimaków w środku lasu podchodzi leśniczy i mówi: kartę wędkarską poproszę! Tego nawet Bareja nie przewidział.

Na koniec, dla tych co nie lubią czytać tradycyjnie kilka zdjęć. Póki co kobiety, bo nie wiem jak wkrótce Komisja Europejska postanowi nazwać żeńską odmianę człowieka. I żeby było jasne, ja jej nie rozbierałem, sama w tej szklarni taka urosła. Więc jest to dzika kobieta, a nie hodowlana i nie podlega żadnym unijnym przepisom.








Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b