A nie. Wcale, że nie. Nie napiszę nic o Quentinie Tarantino. Tak wiem, właśnie napisałem, ale to się nie liczy. Bo ma być i będzie o kimś, czymś innym. Pośrednio o pewnej kobiecie, która już jakiś czas istnieje na rynku muzycznym, a którą ja jako typowa konserwa muzyczna odkryłem stosunkowo niedawno i to zupełnie przypadkiem, podglądając wpisy moich znajomych płci żeńskiej na pewnym portalu społecznościowym. Przyczyn mojej nieznajomości tejże pani na pewno jest kilka, jedną z nich jest z pewnością moja niechęć do poszukiwań muzycznych i poszerzania swojej skromnej i konserwatywnej płytoteki o czym nie raz już wspominałem. Drugą wydaje mi się ważną przyczyną jest fizyczny brak utworów tej wokalistki na listach radiowych, teledysków też w TV nie widziałem na kanałach ogólnych, a tematyczne omijam zazwyczaj szerokim łukiem. Jak jednak pokazuje przykład tej piosenkarki w dzisiejszych czasach nawet ostracyzm przemysłu fonograficznego nie stoi na przeszkodzie by wydawać płyty, mieć fanów i mieć z tego kasę. Warunek jest jeden, trzeba unikać polskiej mafii muzycznej oraz za żadne skarby nie śpiewać tekstów Cygana. Jacka zresztą, żeby nikt mnie tu o rasizm nie posądzał. Sztuka ta jak widać, słychać i czuć doskonale się udaje tej pani od lat. Sama komponuje piosenki, sama gra, sama pisze teksty, a pieniądze na wydanie swojej pierwszej płyty zebrała wśród fanów. Julia Marcell. Nie będę tu się dalej mocno o niej rozpisywał, kto zna ten wie, kto nie zna, ten może w internecie sobie Julię odnaleźć. Ja do niej miłością muzyczną bezwzględną nie zapałałem, ale kilkanaście utworów naprawdę mi się spodobało. W tym chyba najbardziej, całkiem świeży, tytułowy Tarantino, który zarówno tekstem jak i teledyskiem wyśmienicie w krzywym zwierciadle pokazuje polski (i nie tylko) rynek rozrywkowy. I myślę, że choć żyjemy w 21 wieku, nie bez znaczenia jest fakt, że Julia mieszka i tworzy w Niemczech. W Polsce musiałaby śpiewać o majteczkach w kropeczki, o lepszych modelach, o miłości romantycznej, o stanach duszy niepokoju, o kamieniach z napisami i całej tej reszcie dupereli którymi zazwyczaj się ekscytują dojrzewające nastolatki i panie w trakcie menopauzy. A tak, spokojnie i bez obaw, że zostanie zlinczowana przez tłum bogobojnych staruszek w beretach z wełny kóz angorskich, może jednym tchem wymieniać obok siebie Biblię i Tarantino. I to w rytmie dobrej melodii. Oby tak dalej.
Na koniec, żeby Wam jakoś okrasić to moje przynudzanie coś z klimatów piątkowych nocy, przypadkowych spotkań i takiej też miłości. I uważajcie na modliszki.
Aga i Grześ.
Komentarze
Prześlij komentarz