Przejdź do głównej zawartości

W domach z betonu.

Nigdy nie lubiłem miast. Nie dlatego, że tam ciągły ruch, auta jeżdżą jak nakręcone i śmierdzi. Jak nie spalinami to ludźmi. Do tego można się przyzwyczaić i nawet zobojętnieć. I nie dlatego, że łażą tam humanoidy bezmyślne gdzieś zawsze się spieszące. I nawet nie z powodu małej ilości zieleni, która dołem zawsze jest obsrana przez psy, a górą przez ptaki. Nie lubiłem i nie lubię miast z innego powodu. Z powodu braku intymności. Jako urodzony wieśniak od małego przywykły do samotnego moczenia nóg w stawie pełnym pijawek, żab i zaskrońców, a potem już nawet leśniak nieposiadający sąsiadów jako takich ukochałem sobie ową samotność z wyboru. Ot wkurza się żona, matka, teściowa lub dziecko, bierzesz nóż i nogi za pas. 10 minut, pięć, minuta i jesteś w lesie. I jesteś tam tylko Ty i Twoje myśli. Chyba, że akurat jest pora godów łosi. Lub sezon na grzyby przyciągający rzesze warszawiaków. W obu przypadkach lepiej nie wchodzić do lasu bo bydło się po nim plącze okrutne. Wtedy się idzie na bagna i spokój. A w takim mieście? Wracasz zrypany do domu, zjesz albo nie, chcesz się zdrzemnąć lub pobyć zwyczajnie sam i się zaczyna... Ta z dołu znowu dostaje wpierdol. Tyle razy już go dostawała i się nie nauczyła dostawać go ciszej. Ta wyżej akurat wieczorem musi staremu tłuc kotlety bo idzie na noc do pracy. Ta z lewa nadal nie ogarnia bliźniaków co się jej urodzili, drą ryja na zmianę, a ma przecież dwa cycki i mogłaby choć na chwilę zatkać ich jednocześnie. A ta z prawa... nosz w mordę, znowu depresję ma, kolejna noc z muzyką (tu wpisać gatunek) lekko dudniącą zza ściany. Z tego powodu mimo kilku epizodów miejskich, żadnej metropolii nie pokocham. Bywam bo muszę i już. Za dnia szybko. W nocy dłużej, ale w knajpach.
Dlatego, kiedy wieki temu Martyna Jakubowicz wyśpiewała, że przez chwilę się czuła jak dziewczyna ze świerszczyka bo w domach z betonu nie ma wolnej miłości rozumiałem ją chyba jak nikt. I rozumiem do dziś. A ostatnio udało mi się nawet w jakiś tam mój sposób to zwizualizować. Spragnioną miłości, wśród czterech betonowych ścian zagrała Justyna, importowana na tą okoliczność z Łodzi. Namiętnego kochanka zagrał... hm... roboczo nazwaliśmy go Stefan, ale może jakaś niewiasta, która znała go wcześniej wie jak naprawdę miał na imię?





























Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b