Przejdź do głównej zawartości

Marsz, marsz.

Ależ spokojnie. Wcale nie zaczynam intonować hymnu naszego narodowego, w dalszej części nie wystąpi żaden Dąbrowski, więc nie trzeba zajęć codziennych porzucać i przyjmować postawy stojącej jaka to jest zalecana przy odsłuchiwaniu i odśpiewywaniu tegoż utworu. Tak sobie tylko bardzo luźno napisałem ten tytuł czytając wcześniej na facebooku czym się podnieca w ten weekend większość społeczeństwa. Okazuje się bowiem, że bardzo modne ostatnimi laty maratony, pół maratony i tym podobne zostaną w najbliższym czasie zastąpione marszami. Wiadomo, w maratonie czy nawet pół maratonie żeby wziąć udział to trzeba mieć kondycję i dużo samozaparcia. Wiem bo czasami sam udaję, że biegam po wydmach u siebie w lesie. A w takim marszu udział wziąć może praktycznie każdy, nawet babcia. Razem z innymi babciami. Albo ojciec z małoletnim i żoną nawet. Albo młody nudzący się byczek przebrany dla niepoznaki w szalik i czapkę ulubionego klubu piłkarskiego. Ostatnio w Polsce jeden marsz od drugiego marszu rozróżnia właściwie tylko intencja. Wszystkie bowiem marsze idą w obronie czegoś tam i każdy jest okraszony biało czerwonymi flagami równie gęsto co babcine domowe pierogi skwarkami. Były więc już marsze w obronie życia poczętego i życia na Marsie. Były w obronie krzyża i miednicy. Były w obronie demokracji i w obronie demokracji (okazuje się bowiem, że w Polsce jest kilka odmian demokracji, konia z rzędem temu kto się w tym połapie). Teraz jak obserwuję najmodniejsze są marsze w obronie obrony prawa wyboru do udziału w wybranym marszu i kontr marsze żądające całkowitego zniesienia prawa do prawa udziału w marszu. Okazało się bowiem, że Ci, którzy wczoraj swobodnie szwendali się po ulicach blokując stolicę i wkurzając stołecznych kierowców dziś uznali, że jednak w demokracji nie powinno się społeczeństwu zostawiać tak wielkiej swobody wyboru. Uznali, że społeczeństwo nie dorosło do tego, by samodzielnie decydować kiedy można wyjść na ulicę a kiedy nie. Społeczeństwo powinno być edukowane odgórnie, sterowane odgórnie i szczęśliwe oddolnie. Nie wiedzieć czemu nagle przypomniały mi się lekcje historii. A szczególnie te momenty polskiej historii które kończyły się pospolitym ruszeniem, obalaniem politycznych szmaciarzy, nieudaczników umysłowych i niestety w efekcie zazwyczaj niewywieszaniem tej całej hałastry na latarniach i balkonach jak niejednokrotnie czyniły inne teoretycznie bardziej cywilizowane od nas narody. Bo u nas już tak jakoś jest, że choć głowy gorące, karki harde, a pięści twarde, to serca jednak miękkie. W efekcie mamy to co mamy.
A ja spokojnie, pomalutku, nim po maratonach i marszach przyjdzie moda lub konieczność na mini spacery takie jak moje robię swoje. A, że mam w życiu takie szczęście, że spotykam na drodze swoich mini marszy nie do końca ubrane kobiety... no cóż, nie narzekam.
Ola.







Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b