Przejdź do głównej zawartości

Wikingowie.


Dziś 1 września. Dla wielu milionów Polaków data szczególnie bolesna. Zwłaszcza dla tych najmłodszych. Zaczęła się szkoła, a wraz z nią armagedon dojazdowy w rejon szkół, więc i rodzice cierpią. Oprócz tych okrutnie pokrzywdzonych przez los grup społecznych mamy jeszcze odrobinę żyjących ludzi, którym mimo upływu 76 lat wciąż 1 września kojarzy się z rozpoczęciem II Wojny Światowej. Stąd też i dziś i wczoraj w wielu miejscach obchodzono rocznicę wybuchu tego chyba najkrwawszego w dziejach ludzkości konfliktu. I wcale nie jest tak, że my Polacy lubujemy się w celebrowaniu własnych porażek. Zwycięstwa też celebrujemy, tylko tak naprawdę bledną one w cieniu przegranych. Ale jak rzekł ktoś mądry, nie tylko wspomnienia wspaniałych wygranych budują ducha narodu, także warto pamiętać klęski bo i one jednoczą i pomagają narodowej tożsamości przetrwać trudne chwile. Celebrujmy więc te smutne dla nas daty, składajmy wieńce bohaterom, ale też pamiętajmy, że Polska to wcale nie jest symbol przegranej sprawy. Dlatego, jako zwolennik noszenia wysoko zadartego nosa, a nie szaty pokutnej postanowiłem dziś, 1 września przypomnieć jakąś glorię naszego narodu, jakąś kartę zapisaną chlubą i chwałą. Stąd właśnie tytuł tego posta. Wikingowie. Oho, już widzę czerwone lampki jakie się zapalają w Waszych głowach. Oczadział i będzie o Wikingach na Westerplatte pisał. Nic podobnego. W każdym bądź razie prawie nic podobnego. Bo o Wikingach napiszę, a o Westerplatte nie. Nie tym razem na pewno. Każdy kto żyw coś tam o tym narodzie pływających wojowników słyszał. Że wspaniali żeglarze, że waleczni, krwiożerczy i bezwzględni, że napadali, łupili, gwałcili, palili, gardzili śmiercią własną, a wrogów to już w ogóle. Ileż to o nich powstało legend, ileż filmów i seriali. Pewnie mało który chłopiec, za młodu nie marzył, żeby zostać wikingiem. Zaraz oczywiście po zostaniu Jankiem z Czterech Pancernych. Potem Ci mali chłopcy wyrastają z marzeń, idą do szkoły a tam... nikt im nie powie, że owi waleczni Wikingowie faktycznie byli waleczni. Tylko jakoś nie wiedzieć czemu polskie nadbałtyckie plaże zazwyczaj skrzętnie omijali. I wcale nie dlatego, że nie było co u nas rabować. Albo że morze za płytkie było dla ich drakkarów. Ale dlatego, że lanie okrutne od przodków naszych zbierali za każdym razem, kiedy smoczy łeb ich łodzi zamajaczył na horyzoncie. W dawnych germańskich i skandynawskich kronikach na próżno szukać wzmianek o zwycięskich wyprawach Wikingów na Słowian. Sporo natomiast stron poświęcono wyprawom w kierunku odwrotnym. Na przykład w 1135 książę Racibor i jego wojska złupiły i spaliły duńską stolicę Roskilde. Zaś wkrótce potem w 1136 łupem Słowian spod sztandaru Bolesława Krzywoustego po błyskotliwej operacji lądowo morskiej padło najbogatsze na owe czasy miasto w tej części Europy, czyli Konungahela. Kiedy 20 lat później kolejna wyprawa Słowian dotarła do owego miasta, okazało się, że nasi przodkowie byli tak skrupulatni w swym fachu grabieżców, że łupić mimo dużego upływu czasu nie było czego.
Skąd taka zawziętość w słowiańskich głowach przykrytych niewinną strzechą jasnych włosiąt? Skąd takie okrucieństwo w sercach wyrosłych wśród łanów zbóż i od małego przyzwyczajonych do łagodnego szumu prastarych dębów? Skąd taka wprawa w gromieniu Wikingów, którzy rzeczywiście siali postrach na wodach północnej i zachodniej Europy? Otóż najprawdopodobniej wszystko to spowodowane jest pulą genów. Jakich dostarczył Polsce ród Mieszka I. Wedle najnowszych i ostrożnych jeszcze hipotez Mieszko I, zwany twórcą państwowości polskiej niekoniecznie za młodu musiał biegać z rózgą za krowami pod Ostrołęką. Historycy póki co jeszcze nieśmiało, ale przebąkują o tym, że być może od maleńkości nosił na głowie hełm z rogami. Jak jego przodkowie z dalekiej Północy. A do Polski ród jego miał trafić z Rusi Kijowskiej, gdzie silnie wówczas swoją władzę zaznaczyła linia Rurykowiczów, też ze Skandynawii. Jako dowód podaje się choćby imię, jakim zwykł Mieszko I się podpisywać na oficjalnych dokumentach, Dagome. Oraz to, że zostawszy władcą rozkazał zburzyć wszelkie dotychczasowe fortyfikacje, a w ich miejsce wystawić nowe, bardzo przypominające planem zarys wielkiej duńskiej fortecy Trelleborg. Nie bez znaczenia jest też fakt, że wybierając córce męża Mieszko wskazał najpierw na władcę Szwecji, a potem na króla Danii. I tak matką słynnego Kanuta Wielkiego, zdobywcy i władcy Anglii została Świętosława. Ale wróćmy do Mieszka. W 965 roku, zgromadziwszy zbrojnie pod swą władzą spory obszar dzisiejszej Polski ów mądry książę w wieku trzydziestu kilku lat w przeddzień chrztu Polski postanowił poślubić Dobrawę, córkę władcy Czech. Czy urzekła go jej uroda, czy też jej język, który Polaków bawi do dziś, nie wiadomo. Bardziej prawdopodobne jest to, że Mieszko w ten sposób chciał uzyskać spokój na południowej granicy (bo jakiż teść napada z mieczem na zięcia), a późniejszym o rok chrztem Polski zabezpieczył się również przed najazdami Niemców, bo przecież żaden papież nie patrzył przychylnie na przelewanie krwi chrześcijan. Nawet tak wątpliwej prominencji jak ówcześni Słowianie. Tak czy siak drodzy rodacy, głowa do góry. Nie mamy się czego wstydzić. Wręcz przeciwnie. Już 10 wieków temu z kawałkiem laliśmy kogo się dało i to srodze, Nawet najgroźniejszych wojowników ówczesnej Europy.
Ale wróćmy do Dagome. Czyli księcia Polski. Czy do trzydziestego roku z kawałkiem Mieszko żył w cnocie? Raczej wątpliwe, w czasach tamtych trudno było o to nawet mnichowi. Czy miał więc przed Dobrawą inną żonę? Pogańską? Dziką i groźną? Tego się chyba już nie dowiemy. Ale załóżmy, że miał. I właśnie taką żonę, Słowiankę z lekką nutą wikińskiej krwi chciałbym Wam dzisiaj przedstawić. Damy i gentelmeni, przed Wami perfekcyjna Pani domu. Specjalizacja: ćwiartowanie, patroszenie, skubanie, upuszczanie krwi i nadziewanie. Sama o sobie mówi Thinloth. Na drugie Agresja.
p.s.
(Wszystkie historyczne dane jakich użyłem w tym wpisie pochodzą z artykułu: Mieszko I. Ukryta opcja wikingowska, miesięcznik Nasza Historia, Wrzesień 2015).
p.s.2
Z góry informuję iż modelka ma partnera, a spokoju jej związku strzegą dwa krwiożercze bydlęta. Dla Waszego więc dobra nie pytajcie o adres Thinloth ;)


















Komentarze

  1. Świetne fotki. Zazdraszczam i podziwiam. Jesteś mistrzem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękno samo w sobie.... Gratuluję fotek!... :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pociecha dla obloznie wyjacej na turinalu ,magia madcoya przed oczyma

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b