Przejdź do głównej zawartości

Czas ołowiu.


Jakiś czas temu zostałem zmuszony sytuacją do spędzenia dwóch godzin czasu na nic nie robieniu. Żeby było jasne, jestem specjalistą w nic nie robieniu, ale pod warunkiem, że to ja wybieram czas i miejsce nicnierobienia. W tym konkretnym przypadku zostałem zwyczajnie zaskoczony. Wybrałem więc kawę i przeglądanie mocno wymiętych czasopism. Z góry odrzuciłem te o motoryzacji. Motoryzacja mnie jakoś zwyczajnie nigdy nie kręciła. To znaczy kręci mnie jak kółka się kręcą i na głowę nie pada. Choć czasami kręci mnie jak pada, ale to tylko przy okazji jazdy na jednośladzie. Kiedy są cztery kółka to ma jechać i się nie psuć. A czy to ma taki znaczek czy sraki to mi już jakby to powiedzieć pod względem estetycznym obojętne. Odrzuciłem też czasopisma o zawartości skierowanej głównie do panów. No bo wiecie... ja w sumie zawartość tych czasopism mam na żywo, więc czułbym się jak rolnik na przymusowych wczasach nad Bałtykiem. Po co grzebać patykiem w jałowym piasku? Zostały mi więc czasopisma o tak zwanej treści społeczno/polityczno/kulturalnej. A w jednym z nich znalazłem wywiad z Krzysztofem Cugowskim. Nie szukajcie gorączkowo w internecie kto to. To taki wieloletni wokalista zespołu Budka Suflera. W artykule ogólnie chodziło o to jak bardzo Pan Krzysztof Senator Senatu Polskiego się zraził do polskiej polityki i dlaczego Budka Suflera przestała formalnie istnieć. Aż oczy przetarłem, pociągnąłem mocniej kawy i zjadłem aż dwa kęsy owsianego ciasteczka. Jak to?? Ale jak??? Kiedy Cugowski został senatorem? Kiedy przestał być? Czemu Budka już nie działa? Dlaczego media o tym milczą?! Po trzecim kęsie ciasteczka zerknąłem na okładkę. No tak, pismo sprzed roku z małym okładem. No to odetchnąłem. Jako statystyczny obywatel Rzeczypospolitej mam pełne prawo nie wiedzieć nic o senacie, senatorach i o tym co tam robią poza przysypianiem oczywiście. Jako statystyczny Polak mam też prawo nie słuchać stacji radiowych w których króluje tak zwany pop (czy to skrót od popelina?). Bo dla mnie Budka Suflera zaczęła i przestała istnieć lata temu. Kiedy Felicjan Andrzejczak przyszedł, pośpiewał i odszedł. W sensie poszedł sobie. A nie umarł. Utwór Jolka, Jolka... w jego wykonaniu do dziś wywołuje u mnie wspomnienia Mazur, pomostu w świetle księżyca i nieustająco chce mi się wtedy pić. Ale nie wodę przecież. A kiedy przytrafia mi się jechać nocą autem i słuchać różnych stacji, to często natrafiam dzięki ustawie o telewizji i radiofonii (nakaz grania iluś tam procent czasu antenowego polskiej muzyki) na drugi z przebojów pana Felicjana. Jest to utwór, który właśnie w nocy nabiera mocy i sprawia, że jakbym nie miał rozkręconego ogrzewania to ciarki o plecach śmigają. Ten głos, ta muzyka, ten tekst... Czas ołowiu.
I tak jako okrasę do wysłuchania tego dzieła chciałbym przedstawić ponownie Olę. Która jak to na młodych przystało śmiga jak wolny elektron, więc tym razem przybyła do mnie z Londynu. A za udostępnienie wnętrza i niewątpliwie uroczego mebla dziękuję Klaudii. Klaudia - nieprawda, że lubisz rupiecie, tylko Ci tak dokuczam, rób dalej swoje i odnawiaj te mekki korników ;)












Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b