Przejdź do głównej zawartości

Byle co II.

Dziś w kolejnym odcinku o "byle czym" będzie faktycznie o byle czym. Bo będzie o prawdzie starej jak świat. Czyli o tym, że pić to trzeba umieć. Zwłaszcza kiedy pije się wśród nieznanych nam ludzi, a nie u cioci na imieninach. Czyli np. na pokładzie samolotu lecącego do Madrytu. Pół biedy kiedy człowiek sobie wypije i pójdzie spać. Albo spędzi lot w toalecie samolotu strasząc muszlę klozetową. Gorzej, kiedy zamiast walnąć dla kurażu i mieć dobry humor się przeholuje i popada w pomroczność jasną zwaną gdzieniegdzie jeszcze fantazją ułańską. Można wtedy na przykład zakłócać innym lot głośnym i niewybrednym zachowaniem, można walić przemyconą na pokład wódeczkę prosto z rękawa czy spod pachy, można udawać, że stewardesa to nam naskoczyć może co najwyżej, a policję to się ma głęboko het tam... no tam właśnie. Ale tylko udawać. Bo każda zabawa kiedyś się kończy i trzeba po sobie posprzątać, co bywa bolesne i trudne. Można by rzec: każdemu się mogło zdarzyć. Zwłaszcza w kontekście bardzo mądrych słów, które lata temu wygłosił Alosza Awdiejew, a które brzmiały mniej więcej tak (cytuję z pamięci): My Słowianie nie pijemy wcale więcej niż inne narody. Ale tylko my potrafimy pokazać, że wypiliśmy.  I na tym właściwie pisanie o byle czym mogłoby się zakończyć, gdyby te parę kieliszków za daleko przytrafiło się jakiemuś Kowalskiemu, Nowakowi czy Kwiatkowskiemu. Albo nawet Kowalskiej, Nowak, czy Kwiatkowskiej. A nie akurat żonom pewnych polityków, towarzyszących mężom, którzy to akurat podróżowali służbowo za pieniądze kancelarii Sejmu na jakieś tam rzekome posiedzenie czegoś tam w Madrycie akurat. Przy okazji medialnej nagonki na wspomniane żony i ich mężów (bo nic nie daje przecież takiej poczytności/oglądalności jak cudze nieszczęście) na jaw wyszło parę innych grzeszków panów posłów, których badaniem dziś zajmuje się wnikliwie prokuratura, a media mają i będą miały nadal z nich pożywkę.
Biorąc pod uwagę, że za rok kolejne wybory do sejmu i senatu na pewno afer będzie przybywać. Bo przecież za politykę zazwyczaj biorą się ludzie, którzy pragną władzy i pieniędzy. A nawet jak nie pragną to zapragną, bo jak wiadomo w kraju nad Wisłą tylko ryba nie bierze. Najbardziej jednak w tym wszystkim śmieszy mnie obłudne oburzenie ogółu społeczeństwa i "kolegów" posłów z najróżniejszych opcji. Obłudne, bo przecież jak historia polskiej młodej demokracji pokazuje, co chwilę jakiemuś politykowi podwija się nóżka, co chwilę jakiś gość wylatuje z hukiem z jakiejś partii, niektóre partie się nawet rozpadają, a opinia publiczna i konkurencyjne ugrupowania wrą słusznym gniewem. A kiedy sprawa przycicha, lub zostaje medialnie zastąpiona inną, publika gniew kieruje ku nowej aferze, a posłowie potępiają kolejnego "kolegę".  I wtedy z bocznych torów i miejsc spoczynku smutni panowie powracają, albo do swoich macierzystych partii, albo do całkiem nowych. Kółeczko obłudy się zamyka. Pod pięknym nowym logiem, za nowym chwytliwym hasłem kryją się wciąż te same gęby. Gęby ludzi, którzy pomni teorii o pamięci wyborczej (statystyczny wyborca sięga pamięcią tylko rok wstecz - stąd zresztą owe przedwyborcze wykopki, remonty, liftingi i kiełbasa) już nie raz pokazali, gdzie tak naprawdę mają naród, który i tak znowu na nich zagłosuje w kolejnych wyborach . Miejsce się zawsze przecież znajdzie, jak nie na Wiejskiej to w Brukseli.

I tu dlatego właśnie dręczy mnie taka smutna myśl, czy to za karę, za naszą wyborczą głupotę i niepamięć zasługujemy na takich polityków czy to już szczyt możliwości naszej "klasy" politycznej? Myśl na tyle poważna, że po raz pierwszy od czasu kiedy dostałem do ręki dowód osobisty zastanawiam się czy w ogóle fatygować się do jakiejkolwiek innej urny niż ta do której na końcu drogi wymiotą z pieca to co ze mnie zostanie po obróbce cieplnej.
Ale, żeby nie było tak do końca całkiem poważnie, chciałbym przy okazji mojej przydługiej i pewnie już nieco usypiającej wypowiedzi przypomnieć fragment starej już piosenki Artyści, autorstwa i wykonania Kazika Staszewskiego. Piosenki która co prawda traktuje o tytułowych artystach, ale czyż okrąglak na Wiejskiej nie jest najlepszą w kraju szkołą aktorską? Wszakże nikt tak pięknie nie potrafi omamić widza jak adepci tej szkoły, nikt tak pięknie nie kłamie patrząc przez szkło kamery prosto w oczy widza.
"...Wszyscy artyści to prostytutki
W oparach lepszych fajek, w oparach wódki
Trzecia Rzeczpospolita, Polska Ludowa
To samo od nowa, to samo od nowa..."

I dlatego na koniec, żeby tradycji stało się zadość (tradycji publikacji zdjęć, a nie prostytucji) pomęczę Was moimi wypocinami. Dziś w klimacie odrobinę pasującym do tego co myślę ostatnio o polskiej scenie politycznej ;) Do zdjęć pozowała szalona i strasznie pozytywnie zakręcona Marzena, fotograf, ale z ciągotami do bywania też po drugiej stronie obiektywu. Z zadatkami na dobrego polityka... bo umie się wcielać w rolę ;)







Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zombie.

Kiedyś (w tym wypadku słowo kiedyś oznacza jakieś dwadzieścia pięć lat wstecz) obejrzałem kilka filmów o zombie i dałem sobie spokój z kolejnymi. Czemu? Bo były do znudzenia powtarzalne. Nagła zaraza, epidemia, hordy żywych trupów, garstka niezarażonych i nieustająca zabawa w kotka i myszkę z tymi co mają mózg i tymi co chcą go zjeść. Strzelby, siekiery, piły łańcuchowe... zieeeew. Czyli nuda. Flaki (najczęściej dużo flaków) z olejem. Dlatego szerokim łukiem omijałem ten gatunek i poza dwoma wyjątkami nadal omijam. Pierwszym wyjątkiem był Zombieland. Rzec by można lekka i przyjemna komedyjka o zombie, dodatkowo z dwójką aktorów, których lubię, czyli Bill Murray grający samego siebie i Woody Harrelson. Drugim filmem, który mi się spodobał (ale to raczej ze względu na robiące wrażenie kadry i ujęcia) był/jest: Jestem legendą. Z Willem Smithem. Reszta jakoś mi nie podchodzi i już. I chyba dobrze, bo jak pokazało życie, nasze ludzkie wyobrażenia o zombie szerokim łukiem rozmijają się z rze

Ach ta dzisiejsza młodzież.

 Nie mam pojęcia jak to wygląda w innych krajach, w innych społecznościach. Ale u nas w rodzimym grajdołku "achowanie" mamy niejako we krwi. Kiedy byłem młody, z ust starszych nie raz słyszałem: "ach ta dzisiejsza młodzież", kiedy jestem starszy, z ust wielu rówieśników słyszę to samo. Plus jeszcze modne są: "za moich czasów" oraz "kiedyś to było inaczej". I szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd to się bierze. No dobrze, za moich czasów i kiedyś to było inaczej, da się jeszcze jakoś wytłumaczyć, bo faktycznie świat nie stoi w miejscu, świat się zmienia, a nowinki technologiczne skróciły obieg informacji z tygodni do sekund, przesyłany zaś obraz pozwala mieszkańcowi Australii uczestniczyć on-line w koronacji Karola, króla Brytów. Można rzec, że świat się skurczył do niewielkiej szklanej kuli, w której kiedyś po potrząśnięciu, wokół figurki tańczącej pary wirował "śnieg", a dziś wirują pierdyliardy informacji i obrazów. Więc

Ucho od śledzia.

W zamierzchłych czasach, dawno, dawno temu, kiedy byłem młody i po niebie jeszcze latały pterozaury używaliśmy zwrotu "ucho od śledzia", oznaczającego nic. Figę z makiem. Null. Zero. Zakładaliśmy się o ucho od śledzia, obiecywaliśmy w grach wygranemu ucho od śledzia, nagradzani byliśmy przez rodziców za posprzątanie swojego pokoju uchem od śledzia. Powszechnie bowiem uważano, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale dodatkowo ryby, czyli chociażby śledzie, uszu też nie posiadają. Jakże się myliliśmy wtedy, my, nasi rodzice i nawet te pterozaury. Okazuje się, że śledzie mają doskonały i bardzo czuły słuch. Naukowcy odkryli również, że śledzie słuchu owego używają w nieco niecodzienny dla nas sposób, albowiem do nasłuchiwania pierdów współtowarzyszy z ławicy. Widzieliście kiedyś film przyrodniczy z ławicą śledzi? Tysiące ryb w jednej zbitej masie, wykonujących manewry unikowe przed drapieżnikami, jakby sterował nimi jeden mózg. W lewo, prawo, do góry, po skosie w dół. Ostra jazda b